Czas płynął nieustannie. Pamiętam, jak dzień mijał za dniem, noc za nocą. Nigdy nie zwalniał, a zdawałoby się, że przyspieszał. Każda minuta przelatywała przez palce, ale jednocześnie się dłużyła. Nic się nie zmieniało, stało się monotonią. Nudę próbowałam wtedy zabić spacerami, lecz gdzie tu spacerować, gdy każdy kąt jest nam znany? Nora przestała wystarczać. Ziemia zaczynała się zapadać, kruszyć. Postanowiłam kiedyś zbudować sobie prowizoryczny namiot z gałęzi oraz liści. Od wschodu do zachodu słońca zbierałam drewno. Oczyściłam tym w większości teren wokół nory. Zimno jednak dokuczało zbyt mocno w nocy, aby móc pracować. Następnego poranka zabrałam się do wiązania ze sobą gałęzi czym tylko się dało. Wysokie chwasty, stare ubranie, nawet silne źdźbła trawy. Całą konstrukcję starałam się zrobić w miarę obszerną, opierając ją jednocześnie o drzewo. Jednak nie było to najtrudniejszą częścią. Problemy rozpoczęły się gdy musiałam znaleźć odpowiednie liście. Wiele z nich było zbyt małych. Ku mojemu szczęściu uzbierałam dość dużą ilość liści o odpowiedniej wielkości. Już następnego wieczoru nowe schronienie było gotowe. Dokładnie pokryte liśćmi. W środku ułożyłam materiał, za mały już aby go założyć. Było mi w miarę ciepło.
Lisica w czasie budowy biegała dość blisko mnie. Często próbowała wspinać się na drzewa, co było dość śmieszne. Sama jednak nie starała mi się w żaden sposób pomóc. Przeniosła się potem ze mną. Spałyśmy blisko siebie, lecz teraz w wygodniejszych pozycjach, nie będąc ściśnięte przez ściany ziemi.
Szałas dawał mi pewne poczucie bezpieczeństwa. W miarę wtapiał się w tło, lecz nie na tyle by przegapić go, gdy się o nim wie. Jedynie woda przeciekała w deszcz. Nie było to jednak na tyle dokuczliwe, by z powrotem przenieść się do za małej nory. Ziemia w namiocie była nierówna, lecz i to z czasem się zmieniło. Ciężar ciała wyrównał wszelkie nierówności.
Norę od tej pory traktowałam jako swojego rodzaju magazyn. Znajdowały się w niej wszystkie rzeczy, które zabrał z domu rudowłosej i tego chłopaka. Nie było to mało, lecz też nie za wiele. Kilka kompletów ubrań, jakieś sztylety i inne tego typu przedmioty. Jeden z noży zawsze miałam przy sobie. Dawał mi pewność, że nic mi się nie stanie, gdy miałam go pod ręką. Rzuty nim ćwiczyłam na okolicznych drzewach. Moja celność szybko się rozwijała i w tamtym momencie mogłam rzucić w drzewo z zamkniętymi oczami. Ułatwiło mi to znacznie polowania.
Życie z czasem stawało się dla mnie coraz łatwiejsze, ale też monotonne. Brak nowości, czynności, które sprawiałyby mi przyjemność. Każdego dnia wstawałam, polowałam, jadłam i rzucałam sztyletami. Zaczynało mnie to powoli męczyć. Nawet zabawy z lisicą nie były w stanie mnie uszczęśliwić tak, jak to robił kiedyś. Z każdej strony otaczały mnie drzewa, z każdej strony brzmiała cisza przerywana śpiewem ptaków. Moje życie stanęło w miejscu, a ja nie potrafiłam zrobić kroku na przód. Jedyną odskocznią były noce. Barwne w marzenia sny pozwalały mi oderwać się od monotonności szarych dni. To w nich zdarzało się więcej, niż przez siedemnaście lat mojego życia.
Jedynym momentem, który jakkolwiek odstawał od reszty była zima. Chłód i mróz nie pozwalał spać, polowania często nie udawały się, a nie miałam co liczyć na roślinne pożywienie. I była to jedyna sytuacja, w której kradłam pieniądze. Rudowłosa trzymała zawsze kilkanaście złoty w skrzyneczce w szopie. Szłam wtedy do sklepu jak najbliżej lasu, kupowałam kilka przydatnych produktów jak bułki czy skrawki mięsa. Jedyna możliwość na przetrwanie tych dni. Ale niedługo potem przychodziła wiosna, po niej lato i jesień. Nic się podczas nich nie zmieniało. Było w miarę ciepło, polowania były skuteczne, a owoce dostępne. Zwykłe dni i zwykłe noce.
Czekałam z utęsknieniem za czymś nowym, niespodziewanym. Pragnęłam tego całym sercem. Czegoś co odświeży dni, co wprowadzi zmiany. Czegoś co mnie uszczęśliwi jak małe dziecko uszczęśliwia lizak. Wiedziałam, że kiedyś musi się coś zmienić, że nie mogę żyć bezustannie takimi samymi dniami. Bo przecież życie nie mogło być tak nudne. Tak beznadziejnie jednakowe, szare.
Następne dni jednak utwierdzały mnie, że może. Nie zmieniło się nic. Słońce wschodziło z tej samej strony, chmury płynęły w tym samym tempie. Drzewa szumiły jednakowo, zwierzęta biegały w te same strony. Jedynie lisica chodziła na wędrówki w różne strony. Tylko ona szukała nowości życia. I zdawałoby się, że tylko ona je znajdowała. Wracała z radością w oczach, można by wręcz uznać, że uśmiechnięta. Ja nie potrafiłam w taki sam sposób cieszyć się z własnego życia. Nie umiałam.
CZYTASZ
Lisica
FantasyWszystkie wydarzenia mieszają mi się w głowie. Umykają w zakamarki umysłu. Czas zatrzymał się w miejscu. Nic nie jest po kolei. Pierwsze wspomnienie zamienia się z ostatnim. Nic nie widzę, nie słyszę, ani nie czuję. Tylko myślę. Wyobrażam sobie różn...