Dva Duraka

966 107 132
                                    

    Timofiej szedł dość szybko, wciskając skostniałe dłonie w głębokie kieszenie czarnego, sięgającego mu za kolana płaszcza. Obawiał się, że się spóźni. Za długo się przygotowywał, próbował doprowadzić do ładu włosy, które rozrosły się jak dzikie winorośle. Aktualnie sięgały mu lekko za łopatki i mimo tego, że zajmowanie się nimi wymagało czasu, to posiadanie długich włosów miało równie swoje plusy. Między innymi, o tej porze roku, służyły mu za naturalny ocieplacz na okolice szyi i karku. Sapał ciężko, przemierzając krzywy chodnik. Buty z wysoką cholewą, na delikatnym obcasie, stukały o spękane, betonowe płyty, sprawiając, że Tima przyciągał spojrzenia nielicznych przechodniów. Nie zwracał jednak na nich uwagi. Naciągnął wyżej szarą chustę, chcąc zakryć spękane od mrozu usta i przyspieszył kroku. Musiał dotrzeć na przystanek, zanim dojedzie autobus. Koniecznie chciał zaczekać tam na Lukę i go przywitać. W końcu nie widzieli się dobre dwa miesiące. Jednak okazało się, że jego obuwie nie jest zbytnio przystosowane, do pędzenia po oblodzonym, nierównym chodniku. Nawet nie zauważył, kiedy stopa zjechała mu po krzywej płytce, a on sam wykonał serię dziwacznych ruchów, gestów i akrobacji, usilnie broniąc się przed upadkiem. W końcu wykonując krzywy i pokraczny piruet, stanął na drżących nogach, przykładając sobie dłoń do piersi, zupełnie jakby właśnie dostał zawału.

    — Suka blyat! — syknął, nieco zbyt głośno, czym przyciągnął oburzone spojrzenie kobiety, idącej z kilkuletnim dzieckiem po drugiej stronie ulicy.

    Gdy otrząsnął się z tego chwilowego roztrzęsienia, ruszył ponownie w stronę przystanku, teraz już nieco wolniej i ostrożniej, choć wciąż mu się cholernie spieszyło. Uspokoił się dopiero, gdy po pięciu minutach dostrzegł słupek z oznakowaniem i tabliczką z rozkładem jazdy. Na przystanku stała dwójka ludzi, a Luki nie było widać, więc autobus najwyraźniej jeszcze nie przyjechał. Czerwonowłosy odetchnął z ulgą. Przystanął niedaleko przystanku, poprawił palcami włosy i wygładził płaszcz, mając szczerą nadzieję, że prezentuje się przynajmniej przyzwoicie. W końcu wlepił wzrok w szosę, wypatrując starego autobusu, charczącego spalinami.Gdy tylko dostrzegł pojazd wyłaniający się zza zakrętu, mimowolnie wstrzymał oddech. Autobus w końcu zatrzymał się na przystanku, a Tima miał wrażenie, że ludzie wylewają się z niego nieskończenie długo.

    Luka zauważył charakterystyczne, czerwone włosy, zanim ich właściciel zauważył Lukę. Chłopak spokojnie czekał, aż ludzie przed nim wyjdą. Ale mimo swej wrodzonej cierpliwości, jego serce biło teraz znacznie szybciej niż zazwyczaj. Krótkie chwile dłużyły się. Chciał w końcu stanąć naprzeciwko drobniejszego chłopaka, o długich już, farbowanych włosach, nieodpowiedzialnie nie posiadającego na sobie czapki, dreptającego nieco nerwowo w miejscu. Luka poprawił swój jasny szalik, stając w końcu przed Timą. Uśmiechnął się delikatnie.

    — Cześć

Tima przestąpił niecierpliwie z nogi na nogę, przygryzając spękaną i poranioną już delikatnie wargę. Syknął z bólu i zganił się w myślach, za swą niecierpliwość i podekscytowanie, zdając sobie sprawę z tego, jak szczeniacko musi w tym momencie wyglądać. W ułamku sekundy więc zmienił swoją pozę, zaplatając ręce na torsie i starając się być tak wyluzowanym jak to tylko możliwe. Niestety, jego zamysł runął w momencie, gdy autobus zakaszlał, silnik strzelił kilka razy i pojazd ruszył w dalszą podróż, a on dostrzegł ten delikatny uśmiech. Jego usta same wygięły się w podobnym kształcie, a ręce opadły wzdłuż tułowia, jakby kompletnie pozbawione siły. Szlag, kompletnie wymiękał.

    — Cześć — odpowiedział, tonem bardziej rozczulonym i rozmarzonym, niż miał zamiar.

    Zaraz jednak odchrząknął, uciekając wzrokiem gdzieś na bok.

✔ Dva DurakaWhere stories live. Discover now