Lalkowy teatrzyk, zwany życiem Chloe Bourgeois był z pewnością dramato-komedią, nie śmieszną tylko dla niej.Składający się z setki kolorowych lalek, w tym z samej Chloe, trwał bez końca. Nie istotne jak bardzo dziewczyna chciała go przerwać, kurtyna nie chciała opaść, przedstawienie nie chciało się zakończyć.
Sama nie wiedziała kiedy to się zaczęło, znaczy kiedy zaczęła przypominać bardziej bohaterkę dramatu, niż one same. Przypuszczała że to mógł być moment odejścia jej matki, albo wygrania przez jej ojca stołka burmistrza... po raz pierwszy.
Bo właśnie wtedy Chloe powoli traciła grunt pod nogami, oraz osoby które mogły by jej pomóc go odnaleźć z powrotem.
Straciła zbyt wiele, żeby docenić wszystko które dostała w zamian.
No bo w końcu miała wszystko.
Jej szafa miała rozmiar jednorodzinnego domu, koszt umeblowania pokoju był porównywalny do PKB małego kraju a żeby zarobić na jej telefon przeciętny zjadacz chleba musiałby pracować czterdzieści lat i przejść na dość rygorystyczną dietę.
Miała wszystko.
Przynajmniej tak jej się zdawało, do momentu kiedy życie pokazało jej środkowy palec i wciągnęło na scenę dwójkę bohaterów Paryża, którzy skradli całe światło przerażająco jasnych reflektorów.
Czuła się jakby ktoś zepchnął ją ze sceny, chociaż dobrze wiedziała że to nie prawda. Przecież była lepsza od jakiejś prostaczki w lateksie i jej przydupasa, w stroju rodem z klubu nocnego. To było tylko na chwile.
Przynajmniej tak myślała do póki spadając w nicość, prosto z wierzy która dawniej wydawała jej się zbyt niska na jej osobę, złapały ją drobne dłonie otulone czerwonym materiałem.
To nie było chwilowe, a Ladybug nie była zwyczajną prostaczką. Była kimś kim Chloe chciała być.
Nie była nią.
Ale życie toczyło się dalej. Jeden dzień nie może zmienić wszystkiego, jedna chwila nie może odwrócić całego wszechświata w zupełnie inną stronę, a tym bardziej sekunda nie może rozwalić całego światopoglądu Chloe Bourgeois i wywalić jej wszystkich przekonań do śmietnika.
Ale los jej nie nawidził, i zamierzał udowodnić jak bardzo się myliła.
Słońce pada na jej matkę idącą z walizką jej wielkości, zostawiając za nią cień łudząco podobny do potworów z rysunków dla dzieci.
Pamiętała to aż za dobrze. Ścisnęła wtedy misia tak mocno, że ślad jej małych paznokietków pozostał tam do dziś.
Siedzi skulona w kącie, zmęczona tym że już kolejny potwór krzyczy jej imię.
Nawet nie pamiętała kto to był. Ivan? Juletta? Może Rosé? Skrzywdziła za wiele osób żeby pamiętać kim była zakumanizowana osoba. Twarze rozmazywały się, najeżdżały na siebie przed jej oczami i rozmazywały się w jednolitą plamę złości i rozpaczy.
Nie znała imion ponad połowy z tych osób.
Ubrana w czerwony kombinezon patrzy na popsute jojo, leżące przed nią, dosłownie sekundę przed wleceniem motyla przez otwarte okno.
To był słoneczny dzień, zbyt piękny żeby jej serce pękło.
Znowu.
Błyszczący w świetle grzebyk, z drobną pszczołą, leżący tuż przed nią.
Blondynka pamiętała ten moment aż za dobrze. Dziwny przedmiot oślepił ją na ćwierć sekundy, blaskiem zbyt pięknym jak na ten świat.
Zbyt pięknym żeby istnieć.
CZYTASZ
•BEEches• Chloe Bourgeois
Fanfiction,,Bo prawda była taka że Chloe wolała chodzić na zakupy niż do psychiatry" LadyNoir migdali się po kątach, Rena pilnuje żeby Carpance nie popełnił przypadkowego samobójstwa a Queen Bee próbuje zmierzyć się z swoim największym lękiem. Samą sobą. ...