Ucieczka

675 30 2
                                    

Kroki nie były głośne, ale bez wątpienia coraz bliższe. Nie wiedziałam, co mam robić. Czułam, że zaczynam panikować. Nerwowo rozglądałam się dookoła. Co teraz?! Co teraz????!!!!! Miałam wrażenie, że na chwilę zapomniałam, jak się oddycha. Przecież nie mogę teraz skąd tak po prostu wyjść!

Przepraszam, właśnie zabiłam Roberta. Który, jak się okazało, był moim ojcem. To był odruch. Inaczej on zabiłby mnie. To ja już pójdę. Do widzenia.

Kroki podeszły do drzwi.

- Panie White? - rozległ się męski głos

Ktoś spróbował wejść do gabinetu. Ciało Roberta skutecznie mu to utrudniało.

- Proszę otworzyć! Co tam się dzieje? - mówił głos

Uciekaj, Amy, uciekaj! Skoro nie drzwiami... Okno!

Za sobą miałam okno! Szarpnęłam za klamkę. Bez problemu otworzyłam okno na oścież. Jak dobrze, że to był parter. Weszłam na parapet, przełożyłam nogi na drugą stronę i bez namysłu skoczyłam.

- Co jest, kurwa?! - usłyszałam, kiedy wylądowałam na dole, w jakiś krzakach

Nie zdążyłam nawet się dobrze zorientować w sytuacji. Dosłownie wyszarpałam się z tych krzaków, krzewów czy innego paskudztwa z niewielkimi kolcami, które powbijały mi się w ciało i podarły ubrania, kiedy próbowałam, jak najszybciej się wyswobodzić. Udało mi się. Zanim człowiek, który wszedł do gabinetu, wyjrzał przez okno, ja kucałam już pod parapetem. To była dobra kryjówka. Z góry osłaniał mnie parapet, od strony ścieżki te krzaki. Człowiek nade mną nerwowo wydawał rozkazy.

- Szybciej! Rusz, dupę, kurwa! Chcę wiedzieć wszystko! Co to za laska, jak tu weszła, dajcie mi obraz z monitoringu, kurwa!!!! Debile! Banda debili! Znaleźć tą kurwę! Nie mogła uciec daleko! I wyciągnąć z niej dla kogo pracuje! W jakikolwiek sposób! Ma zacząć gadać!

Zrobiło mi się sucho w gardle. Mówili o mnie. Musiałam się stąd wydostać! O, Boże... tylko jak???!!! Spojrzałam na swoje ręce. Trzymałam w nich te papiery dla Jake'a. Matko, nie mam pojęcia, kiedy je chwyciłam.

- Szefie - usłyszałam na górze inny głos - Mamy obraz z monitoringu.

Teraz! To była jedyna moja szansa. Kiedy oni będą zajęci oglądaniem video. Popatrzyłam w kierunku bramy. Miałam kawałek. Oddychałam szybko i bardzo płytko. Serce chciało mi się wyrwać z piersi. W żyłach prawdopodobnie nie miałam już krwi. Wyłącznie adrenalinę. Musiałam zaryzykować. Rozejrzałam się jeszcze raz dookoła. Nikogo. Chyba wszyscy pobiegli do środka. Zrobiłam kilka głębokich wdechów, oderwałam się od ściany budynku i wstałam.

O, Boże.

Ruszyłam. Biegłam, ile miałam sił w nogach. Jakby mnie goniło wszystko, co tylko można sobie wyobrazić. Byłam już niedaleko bramy, kiedy usłyszałam krzyki i coś przeleciało mi koło ucha. Nie rozumiałam, co krzyczą, w ogóle nie zarejestrowałam, że do mnie strzelają. Rzuciłam się na przycisk otwierający bramę i prześlizgnęłam pomiędzy jej skrzydłami, gdy tylko pojawiło się tam trochę miejsca. Ochrona White'ów nie dawała za wygraną. Przed posiadłością, jak spod ziemi, wyrósł dobrze mi znany Mercedes.

- Wsiadaj! Szybko! - ryknął Jake, otwierając drzwi, ale nie zatrzymując całkiem auta

Jakoś udało mi się wskoczyć. Tuż po tym rozległ się brzęk tłuczonego szkła. Obejrzałam się za siebie. Tylna szyba samochodu rozsypała się w drobny mak. Jake wciskał gaz do dechy. Autem aż zarzucało na zakrętach.

- Masz te papiery? - zapytał, jednocześnie kręcąc kierownicą niczym kierowca rajdowy

- Mam. Jake, co Ty tu robisz? Skąd wiedziałeś? Nie jesteś w Waszyngtonie?! - chyba byłam w szoku

Luca. (Zakończone. Będzie korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz