Peleryna i maska

143 7 0
                                    

23 Grudnia obudziłam się sama w pokoju. Dziewczyn nie było od wczoraj i pomimo naszych "kłótni" to za nimi tęskniłam. Jednak jedyne towarzystwo jakie miałam to był Syriusz i James, którzy jak miałam nadzieję chcieli mnie ignorować lub odpoczywać po rzyganku. Uśmiechnęłam się i przebrałam w mundurek. Ten dzień od razu stawał się lepszy. Powoli poszłam na śniadanie. Syriusz i James jedli i rozmawiali. Ja usiadłam jak  najdalej od nich delektując się płatkami, które jadłam.

Po śniadaniu spędziłam kilka godzin w bibliotece po czym poszłam do pokoju wspólnego. Potter i Black siedzieli tam i grali w karty. Zdziwiło mnie to, że były to mugolskie karty. W tej chwili zachciało mi się nikotyny. Zwalczyłam to uczucie wiedząc, że podejrzane będzie jeśli teraz wybiegnę. Poza tym starałam się rzucić. Bella miała rację byłam uzależniona. I prze kogo się uzależniałam? Prze to, że zaczęłam się zadawać z Ślizgonami. Czyli przez swoją głupotę.

Westchnęłam i skierowałam swój wzrok na kominek. Sama nie wiedziałam dlaczego. Nagle do pokoju wleciała sowa i zrzuciła na moje kolana list i paczkę. List był od rodziców


Edythe Isolde Morgestern,

Chcemy żebyś wiedziała, że bardzo nas rozczarowałaś trafiając do Gryffindoru kilka lat temu. Jednak jesteśmy pewni,że również jest Ci przykro z tego powodu. Dlatego aby dać Ci szansę na odkupienie swoich win zaraz po skończeniu szkoły dołączysz do Czarnego Pana oraz wyjdziesz za mąż za czarodziej czystej krwi. Mamy głęboką nadzieję, że się cieszysz.

                                                                                                 Z poważaniem

                                                                         Karl i Vanessa Morgenstern

Po przeczytaniu listu nie wiedziałam co zrobić. Wiedziałam, że robię się biała jak prześcieradło. Prawdę mówiąc zrobiło mi się słabo. Powoli wstałam i podarłam list na małe kawałeczki po czym wrzuciłam je do ognia.

-Płońcie- powiedziałam zanim straciłam grunt pod nogami i zemdlałam

*************

Obudziłam się w skrzydle szpitalnym. Było ciemno więc podejrzewałam, że jest około godziny osiemnastej. Pani Pomfrey dała mi jakieś leki jednak chciała by ktoś po mnie przyszedł. Pielęgniarka była miła jednak trochę za bardzo..opiekuńcza(?). Przecież zemdlałam tylko raz. RAZ w ŻYCIU. Ale P. Pomfrey się uparła i chwilę później do skrzydła zajrzał Syriusz Black.

-Serio pomiędzy Tobą i Jamesem wybrano C I E B I E ?-on tylko mrugnął filuternie

-Uważaj bo pomyślę, że nie cieszysz się na mój widok-powiedział i w jednej chwili wziął mnie na ręce "na pannę młodą"

-Cholera jasna Black!Sama umiem chodzić!-jednak pomimo moich protestów chłopak położył mnie dopiero na kanapie w pokoju wspólnym. Po czym podał mi paczkę.

-Może chcesz otworzyć?-zachęcił mnie

-Tak przy Tobie?

-A co? Prywatna korespondencja? -zdziwił się albo udawał, że się dziwił.

Ignorując go rozerwałam paczkę a widząc co jest w środku wrzasnęłam i upuściłam przesyłkę na podłogę. Zasłoniłam twarz dłońmi a kiedy Syriusz chciał sprawdzić co to jest przeszkodziłam mu.

-Nie patrz!-wrzasnęłam. Widać było, że jest zdziwiony moją reakcją. Jednak uśmiechnął się próbując obrócić wszystko w żart

-No co ty...Twoje zdjęcia jako dziecko nikogo nie przestraszą-powiedział. Jednak ja złapałam za jego koszulką ściskając tak mocno, że pobielały mi palce.

-Ty nic nie rozumiesz-szepnęłam czując, że jeszcze chwila i się rozpłaczę. Dziwnę. Normalnie nie byłam taka płaczliwa. Syriusz drugi raz sięgnął po paczkę i tym razem pozwoliłam mu tam zajrzeć. On gdy tylko zrozumiał co tam się kryje natychmiast to odepchnął. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i...strachem? To nie mógł być strach ale z czymś na wzór tego. Oczekiwałam wrednego komentarza czy żartu, chociażby spojrzenia z odrazą. Jednak Syriusz zrobił coś innego. Po prostu mnie przytulił. Ja nie mogąc powstrzymać łez rozpłakałam się.

W paczce od rodziców znajdowały się bowiem peleryna i maska śmierciożercy.



You broke my heart, SiriusWhere stories live. Discover now