rok 1, rozdział 8

363 26 11
                                    

Szatyn ledwo utrzymywał się na własnych nogach. Pełnia jeszcze się nie zaczęła, a on już odczuwał na sobie potworny ból nadchodzącej przemiany. I gdyby nie pomoc Madame Pomfrey – która niemal niosła go na swoich plecach – w życiu nie dotarłby do tajnego przejścia pod Wierzbą Bijącą na czas.

Immobulus – powiedziała, kierując czubek różdżki w stronę rozszalałego drzewa.

Zaklęcie mrożące trafiło w pień drzewa, a jego gałęzie – które atakowały każdego, kto tylko znalazł się w ich zasięgu – zastygły w bezruchu. Madame Pomfrey pociągnęła szatyna w stronę przejścia i pomogła mu zejść pod ziemię.

– Dalej już sobie poradzisz, tak? – spytała rutynowo, podając mu ciepły koc i flakonik eliksiru przeciwbólowego na później.

– Tak, Madame. Dziękuję za pomoc – odpowiedział cicho chłopiec. – Lumos – szepnął, wyciągając rękę z różdżką przed siebie i powlókł się tajnym przejściem do starej, opuszczonej dekady temu posiadłości.

Kobieta szybko uciekła od drzewa i zniknęła za murami Hogwartu. Zaklęcie mrożące powoli traciło na sile, aż w końcu puściło całkowicie i gałęzie Bijącej Wierzby ponownie się rozhulały.

x

Nie wspomniałam żadnej z dziewczyn o swoich planach na piątkowy wieczór. Znałam je wystarczająco dobrze, by przewidzieć ich reakcję na wieść, że zamierzam wymknąć się z Wierzy Gryffindoru grubo po ciszy nocnej z Jamesem Potterem. I to jeszcze w jakim celu! Lily – zawsze przestrzegaj zasad – Evans na pewno spetryfikowałaby mnie i przez następne kilka godzin tłumaczyłaby mi, że łamanie zasad jest złe. Za to Marlene zapewne zaczęłaby snuć niedorzeczną wizję naszej wspólnej przyszłości, a Dorcas wypominałaby mi to, aż do końca swojego żywota.

Wolałam tego uniknąć. Miałam już dość na głowie, nie potrzebowałam kolejnych zmartwień. I w duchu modliłam się, by dziewczyny – pomimo piątku – poszły spać wcześniej.

Było za dziesięć północ, a Dorcas nadal nie poszła spać.

No i co teraz?

Brunetka siedziała na łóżku, pod grubym kocem. Nad jej głową lewitowały trzy świece, które rzucały ciepły blask na strony czytanej przez nią książki. Jej oczy sunęły prędko po tekście, lśniąc z ciekawości i rozbawienia. Nie wyglądała na zmęczoną.

Naprawdę muszę już iść – pomyślałam nerwowo. Ale jak miałam się wymknąć, nie zwracając na siebie jej uwagi?

Podrapałam się po nosie, obserwując Dorcas znad książki. Wydawała się być całkowicie pochłonięta czytanej opowieści. Może po prostu wstanę, wezmę swoje rzeczy i wyjdę?

Zsunęłam się bezszelestnie z łóżka na ziemię. Założyłam sweter, trampki, zawiesiłam na ramieniu spakowaną wcześniej torbę i ruszyłam do wyjścia.

– Gdzie idziesz? – odezwała się cicho Dorcas, nie odrywając wzroku od książki

Zagryzłam nerwowo policzki od środka i spojrzałam na brunetkę przez ramię. No i co teraz – postawić na prawdę, okłamać ją czy zwyczajne zbyć?

Dorcas można było zarzucić wiele, ale na pewno nie był to brak lojalności. Moje sekrety byłyby z nią bezpieczne, aż do grobowej deski – nawet, gdybyśmy przypadkiem po drodze stały się najzacieklejszymi wrogami. Więc nie widziałam sensu jej okłamywać, tym bardziej, że i ona nigdy mnie nie okłamała – choćby nie wiadomo, jak przykre to było.

– Idę na wierzę astronomiczną – odpowiedziałam jej szczerze.

– Na randkę? – spytała brunetka, sugestywnie poruszając brwiami.

you're my moonlight; remus lupinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz