Impas

698 23 2
                                    

Wcale nie chciałam wiedzieć, co to za propozycja. W ogóle nie chciałam, żeby ten człowiek składał mi jakiekolwiek propozycje. Chyba, że taką, żebym się trzymała od niego z daleka. Im dalej, tym lepiej. Niestety, to, co powiedział, brzmiało dokładnie na odwrót.

- Widzisz, Amy, czasem przydałby mi się ktoś taki.

- Czyli jaki? - zapytałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język

- Taki, jak Ty. Kogo nikt o nic nie podejrzewa, kto potrafi naturalnie wtopić się w tłum. Miły, sympatyczny, normalny. Czasem dotarcie do celu zabiera mi za dużo czasu. To znacznie ułatwiłoby sprawę.

Że co?!

- Nie, Dylan. Co Ty właściwie chcesz mi powiedzieć?

- Że albo będziesz od czasu do czasu ze mną współpracować albo będę musiał Cię zabić. Sorry, mała - dodał na widok mojej przerażonej miny - Nie zostawiam świadków. Ale niech będzie moja strata, jak chcesz umrzeć?

Szybko - pomyślałam w pierwszym odruchu.

- Mogę się... eee... zastanowić?

- Możesz. Dopóki tu jestem.

Mówił w taki sposób, jakby opowiadał o najzwyklejszych rzeczach na świecie. Tymczasem co to miała być? Jakaś nowa wersja Bonnie i Clyde'a? On był chory. Na głowę. Oni wszyscy byli. Paradoksalnie swojej nadziei zaczęłam upatrywać w planowanej rozmowie z Jake'iem. Uświadomienie sobie tego też było cokolwiek szokujące.

Nie potrafiłam zasnąć. Obecność Dylana w moim domu skutecznie odbierała mi ochotę na sen. Jakoś dotrwałam do rana. Wybiegłam z domu skoro świt. Pokręciłam się po dzielnicy, zajrzałam do całodobowego Tesco, po dziewiątej poszłam do centr handlowego. Byle dalej i byle nie wracać do domu. Zjadłam obiad... znaczy... byłam w KFC i po południu poszłam do klubu.

- Amy! - David z marszu porwał mnie w objęcia - Gdzie byłaś, jak Cię nie było?

- To tu, to tam - odpowiedziałam. Zaczynało mi się wydawać, że to była jedyna, bezinteresownie przyjazna dusza w tym miejscu - Mały urlop.

- Zazdroszczę.

- Nie ma czego.

No. Naprawdę nie było czego.

- Cześć - przywitałam się z Marthą. Zawsze na posterunku - Jest Jake?

- Jest. Wspominał, że przyjdziesz.

- Fajnie. A gdzie?

- Tu - Jake podszedł do baru. Wziął szklankę z whisky i objął mnie w pasie, jednocześnie kierując się na zaplecze - Chodź.

Poszliśmy do pomieszczenia obok gabinetu Luki. Nigdy tu wcześniej nie byłam. Było bardzo surowe. Biurko, krzesło, komoda, dwa fotele i stolik. Jake zamknął drzwi. Spojrzałam na niego z niepokojem.

- Nic Ci nie zrobię - powiedział spokojnie - To, co Ci powiem nie powinno wyjść poza ten pokój.

Coś w jego głosie nie do końca mi się podobało.

- Czego ode mnie chcesz? - miejmy to już za sobą

- Może od początku, Amy. Usiądź. To będzie długa rozmowa.

Usiadłam. I całe szczęście. Podczas naszej ucieczki Jake dzwonił na policję. Chciał, żeby pistolet, z którego strzelałam, i na którym były moje odciski palców, nie trafił do materiału dowodowego w sprawie śmierci Roberta White'a. Zabijąc jego żonę i córkę, Luca chciał go zastraszyć, zmusić do współpracy w interesach. Ja zwyczajnie pojawiłam się w odpowiednim momencie. Byłam czymś w rodzaju wisienki na torcie.

Luca. (Zakończone. Będzie korekta)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz