Kozioł zgrabnie przeskakiwał z jednej półki na drugą, wybierając te najstabilniejsze, a chłopcy schodzili ze stromej góry jego śladem. W końcu sprowadził ich bezpiecznie na sam dół, dopiero tam kończąc szalenie długi i szalenie nudny puszkowy raport.
Nastawał wieczór.– No i ju jestemy na mijscu, jak ten czos zaiwania przy dobrej zabawie! – stwierdził, skacząc z ostatniej skalnej wyniosłości na płaską już ziemię. Za nim Gorg tyłem opuszczał się ze skały, puszczając, gdy od gruntu dzielił go jakiś metr, a kiedy jego stopy pewnie na nim stanęły, wyciągnął ręce po Pixiego, który zjechał w dół jak po zjeżdżalni.
Dopiero wtedy wilk obrócił się w kierunku podróży.– Bagna! Naareszcie! – westchnął z ulgą, gdyż już kilka metrów od nich zaczynała się bagienna woda. – Teraz zostało tylko znaleźć Altheę i jesteśmy w domu!
– Altheę? – Kozioł poderwał głowę, wlepiając w szatyna zdziwiony wzrok, a chochlik wstrzymał oddech. – Ale że jak to Altheę?
– No tę czarownicę. Dla niej tu przyszliśmy...
– Tak, i lepiej już pójdziemy, paa... – wtrącił się spanikowany Pilipix, podbiegając do Gorga i ciągnąc go za rękę w stronę bagien.– Tutaj? – kontynuował zaskoczony Fagoo. – Przeca to ni te bagna.
– Jak to nie te? – Wilkor zatrzymał się nagle, ignorując desperackie próby ruszenia go z miejsca przez topika.– Te, te, stary cap nie wie co mówi, chodźmy jej poszuka...
– Może i jestem stary, ale ni głupi! Cy ja wyglądam, jakbym mioł jakikolwik kontakt z wilko mistrzynio czarodzijstwa? A miszkam tutaj przez nimal coołe życie! Mówi ja wam, to ni tu!
– Jesteś absolutnie pewien? Pilipix mówił, że przelatywali nad tymi bagnami i widział tu jej na...
– Przelatywali? Chochliki?! Toż ja chochlika pirszy raz na łoczy widze! Wiatr w górach by ich zdmuchnął! Idzieta w zupełnie ni te strone, bagna Althei so haj! – Wskazał odpowiedni kierunek, a chociaż był trochę zwariowany, wydawał się też bardzo pewny siebie i przekonujący. Szczególnie, że nie miał żadnego powodu, aby kłamać.– Pilipiiiiix... – przedłużył groźnie Gorg, powoli obracając głowę ku diablikowi, a jego żądający wyjaśnień wzrok był doprawdy przerażający.
Tak przerażający, że właściciel imienia się cofnął, a Fagoo – uświadomiwszy sobie, że wpakował małego w niezłe kłopoty – poczuł nagle przemożną chęć uwolnienia się z tej niezręcznej, gęstej niczym zupa atmosfery.– Oj, że-żelazko żem chiba ostawił łączone... To ja... – mówił, wycofując się. – To ja ju bynde lecioł! – I już go nie było.
Kilkoma susami wskoczył z powrotem na skały i zniknął za jedną z nich, wspinając się na górę.
Pilipix został sam z rozsierdzonym wilkołakiem i jego zielonymi, wwiercającymi mu się w duszę ślepiami.– A to... A to zwariowany kozioł, co? – zaczął, wyłamując palce i wodząc nerwowym wzrokiem wszędzie, tylko nie w kierunku Gorga. – Już mu się zupełnie w głowie poprzewracało...
– Pilipix – powtórzył wilk twardo, na co chochlik się wzdrygnął, ale kontynuował:
– Sam pewnie nie rozpoznałby czarownicy, choćby miał ją przed nosem...
– Pilipix!
Niebieskie ramiona się skuliły.
– Mów prawdę!
– Prawdę? No przecież mówię ci... – mamrotał jeszcze duszek, próbując kręcić, lecz podniósł przy tym wzrok i pierwszy raz spojrzał na szatyna, a jego mina sprawiła, że urwał.

YOU ARE READING
Saga Nici 1: Pojednani. |boys love story|
AdventureOn, duże dziecko Dostał od życia huśtawkę Nastrojów Lubił się bujać W nim Chociaż wolał W obłokach Łatwiej mu było dosięgnąć* /Czyli jak za pomocą trzcinowej rurki pewien chochlik połączył ze sobą losy wielu, a te później tak się splątały, że wyewol...