|5| paragon i długopis

953 46 24
                                    

Po raz już chyba piąty w przeciągu godziny podeszłam do lodówki, szukając czegoś do jedzenia. Szok - nic nowego się w niej nie pojawiło. Stwierdziłam więc, że to odpowiedni moment na zakupy - w końcu przydałoby się coś jeść przez następny tydzień. Ubrałam się jakoś przyzwoicie (chodzenie piąty dzień w tym samym dresie jest z lekka obrzydliwe, więc postanowiłam, że oszczędzę innym cierpień).

Włożyłam luźną czarną koszulkę na ramiączkach i wcisnęłam się w jeansowe szorty. Założyłam okulary przeciwsłoneczne, wzięłam torebkę i wyszłam z domu.

Najbliższy market był dosyć daleko, ale nie przejęłam się tym szczególnie - pogoda była cudna, a ja miałam dobry nastrój. Ruszyłam więc na piechotę.

W sklepie wzięłam wózek i popchnęłam przed siebie. Wrzucałam do niego po kolei rzeczy z listu zakupów. Chleb, paczka makaronu, morele i biały ser wpadły do środka.

Stanęłam nagle, zapatrzona na wielką półkę ze słodyczami, zastanawiając się, którą półkilogramową czekoladę kupić tym razem, gdy nagle usłyszałam znajomy głos.

- Hej Willie.

Obróciłam się i zobaczyłam.. Nie no, czy to jakiś żart? Czuje się jak w pieprzonej komedii romantycznej.

- Cześć Shaker.

Chłopak stał z (jak zwykle) szerokim uśmiechem. Na ramieniu miał torbę sportową, a przy nodze.. dziecko. Na oko półtorarocznego chłopczyka.

- Masz syna? - zapytałam lekko zszokowana.

Parsknął śmiechem.

- To mój siostrzeniec. Niańczę go czasem, kiedy Nadya, to znaczy, moja siostra, nie może znaleźć opiekunki.

Uśmiechnęłam się nieśmiało do chłopca. Nagle ten podbiegł do mnie i przytulił się do moich nóg. Zmroziło mnie.

- Coś się stało? - zapytał Shaker, lekko skonsternowany.

- Wiesz nic, ja.. to znaczy, śpieszę się bardzo i.. możesz wziąć go z moich nóg? Najlepiej jak najszybciej.

Na twarzy Shakera pojawiła się mieszanka niedowierzania i kpiącego uśmiechu.

- Tylko mi nie mów, że boisz się dzieci.

- Nie żartuj - prychnęłam. - Po prostu.. muszę szybko wracać, zresztą nie chcę wam zabierać czasu i..

Chłopak podszedł i wziął siostrzeńca na ręce. Spojrzał na mnie.

- Andy, to jest ciocia Willow - powiedział, wciąż się we mnie wpatrując. - Bardzo ją lubię, ale chyba jest równie naiwna co ładna, bo wciska mi największy kit tego tygodnia i myśli, że się nie domyślę.

Zarumieniłam się. Najgorsze, że nie wiem, która część jego wypowiedzi tak na mnie zadziałała.

- Wyciągnij ręce - powiedział.

Nieprzekonana, spełniłam jego prośbę.

Shaker podał mi Andy'ego. Serce biło mi jak młotem. Myślałam tylko o tym, żeby go nie upuścić. Trzymałam ręce pod jego pachami, jak najdalej od siebie.

- Przecież cię nie ugryzie - powiedział, śmiejąc się. - Zresztą tak ci jest niewygodnie. Daj, pokażę Ci.

Pomógł mi usadowić dziecko na moich ramionach. Chłopczyk opierał się teraz o moją klatkę piersiową, siedząc na mojej ręce. Machał nogami i gryzł własną pięść. Po chwili spojrzał na mnie i uśmiechnął się, ukazując brak zębów. W tym momencie cały strach całkowicie ze mnie uleciał. Również się uśmiechnęłam i połaskotałam go delikatnie po brzuchu. Chłopczyk zachichotał i wtulił mi się w ramię.

płacząca wierzba || supa strikasOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz