Walenty od siedmiu boleści.

44 7 6
                                    

Dzisiejsze słońce nie pasowało do zimowej oprawki. Mimo wszystko nikt nie skarżył się na chociaż minimalne ocieplenie. Ludzie powyżej uszu mieli minusowych temperatur, które nie znikały już od paru tygodni, lodu na chodnikach, który mimo soli i piasku wywracał co najmniej paru przechodni dziennie oraz śniegu, który utrudniał przemieszczanie się całemu miastu.

Vivi nie miała zdania na temat zimy. Chociaż nie raz klęła na spóźniające się pociągi czy odmarznięte palce, nie umiała wyobrazić sobie braku prószącego śniegu za oknem w święta i wieczornych spacerów z psami po ośnieżonym lesie, który wydawał jej się wtedy zupełnie innym światem. Dlatego też nie umiała jednoznacznie określić, co myślała o tej porze roku. Wiedziała za to, że słońce odbijające się od śniegu, było najgorszym z wszystkich możliwych sposobów na zaczęcie dnia. Mimo to dzielnie parła przez oblodzony chodnik, starając się nie wpaść na innych przechodniów.

Mrużąc oczy doszła do skrzyżowania, na którym w planach miała spotkać się z Conradem. Przykładając dłoń do czoła, rozejrzała się po tłumie. Znalezienie chłopaka nie powinno być trudne. Był wyższy od przeciętnego człowieka o głowę, albo i więcej. Zależy co uważa się za „przeciętny wzrost". Miał sylwetkę typowego koszykarza, więc jego zniknięcie w tłumie było czymś niewyobrażalnym. Przystanęła z boku chodnika, wolną ręką poprawiając torbę. Jednak nigdzie nie mogła dopatrzeć się czarnych, lekko przydługich włosów, chorobliwie jasnej cery, niebieskich oczu łypiących po ludziach zza oprawek okularów i czerwonych słuchawek. Już miała rezygnować z czekania na przyjaciela i ruszyć dalej w drogę, nim ucieknie jej pociąg, gdy wyrósł za nią wielki cień. Już chciała się odwrócić, gdy poczuła jak ktoś wsadza jej palce między żebra. Nie spodziewając się takiego zwrotu akcji, pisnęła przeraźliwie, wzbudzając zainteresowanie okolicznych przechodniów. Starsza kobieta nawet przystanęła, przyglądając się całej sytuacji. Gdy zrozumiała co się stało, obrzuciła ich złowrogim spojrzeniem, powodując u Vivi rumieniec zażenowania. Nieco zirytowana odwróciła się w stronę chłopaka, otwierając usta by zbesztać go za jego zachowanie, ale ten ubiegł ją i nim zdążyła wydobyć z siebie jakikolwiek dźwięk, wsadził do jej rozchylonych warg czekoladę. Zdezorientowana, odsunęła się, pytająco spoglądając na chłopaka.

- Nie patrz tak na mnie – zaczął, wzruszając ramionami – To od „cichego wielbiciela" – dodał, podając jej pudełeczko z jej imieniem.

- Nie mów, że znowu wrobili cię w rozdawanie walentynek – powiedziała, przełykając czekoladkę.

- Nie walentynek, a czekoladek.

- Wielka mi różnica – odparowała, przyglądając się strojowi Conrada. Oprócz mundurka, pod pierwszym guzikiem marynarki znajdował się identyfikator z oznaczeniem o należeniu do poczty walentynkowej. Dziewczyna ujęła go w rękę i stając na palcach, przyjrzała się mu z bliska. – Walenty od siedmiu boleści się znalazł. – Wyszczerzyła zęby w złośliwym uśmiechu, przenosząc wzrok z papierka na twarz chłopaka. Zdegustowana mina mówiła sama za siebie.

- Możesz się dalej ze mnie śmiać, albo możesz zainteresować się faktem, że za chwilę pociąg nam ucieknie – dodał trącając dziewczynę w rękę i pokazał swój zegarek.

- Cholera jasna! To dlatego, że musiałam na ciebie czekać – warknęła zrywając się do biegu. Gdy po dziesięciu metrach zorientowała się, że chłopak dalej stoi w miejscu, spojrzała na niego zdezorientowana podnosząc jedną brew ku górze.

- Śpieszy o dziesięć minut – odparł spokojnie, podchodząc do Vivi, uśmiechając się zawadiacko – Ale nie wiedziałem, że umiesz tak szybko zerwać się do biegu. Uważaj, możesz zrobić sobie krzywdę.

Dziewczyna niewiele myśląc odwinęła się, uderzając chłopaka pięścią w ramię.

- Jak ja cię nienawidzę! – krzyknęła, odsuwając się i wsadziła pudełko, dotychczas trzymane w ręku do torby.

Walenty od siedmiu boleści.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz