🌼Rozdział trzeci 🌼

66 5 3
                                    


~Wyszłam z tipi i wzięłam dużego badyla w obie ręce. Byłam gotowa do zamachnięcia się nim. Był środek nocy, a ktoś nie wiadomo jak długo mnie obserwował i nie wiadomo jakie miał zamiary. Wzięłam kamień do ręki i rzuciłam nim w krzak, w którym schowała się tajemnicza postać... Usłyszałam donośny pusty dźwięk, a za nim piskliwe:
~ Ał! Co ty robisz?!
Nie zabrzmiało to groźnie... Za krzaka wyłoniła się postać... Był to wysoki przystojny i muskularny chłopak, wyglądał na mojego rówieśnika, nigdy wcześniej go nie spotkałam... Miał duże szaro-zielone oczy, był blondynem i miał tatuaż x♥x♥ na szyji. Był ubrany w różową bluzę i czarne rurki.

(S~Susan, I~Izaak)

~ Co ty tu robisz, czemu się przede mną chowasz?! -S
~ Nie znam cie... -I
~ Jak masz na imię? -S
~ Izaak. -I
~ Ja jestem Susan. - S
~ Co ci się stało z nogą? -I
~ Nic takiego... -S
~ Zgubiłaś się? -I
~ Co?! Nie. -S
~ Nie wcale. -I
~ No dobra, może troszeczkę... -S
~ Ja też. -I
Zaprowadziłam go do mojego obozu, pomimo naszej pechowej sytuacji był on uśmiechnięty. Dziwiłam się... Było mi zimno, chyba to zauważył... I zaczął rozpalać na nowo ognisko. Przyniósł duże patyki, po wielu próbach płomień zapłonął... Nadal było mi zimno, słońce juz dawno zaszło za horyzont. Zjedliśmy borówki i jeżyny, które znaleźliśmy w lesie. Siedzieliśmy w całkowitej ciszy, nikt nie wiedział jak zacząć rozmowę...
Słyszeliśmy tylko szelest liści, a w powietrzu unosiły się świetliki. Płomienie ogniska oświetlały nasze zmęczone twarze. Nikt z nas nie miał czelności położyć się w tipi, ponieważ było nam głupio spać, podczas gdy druga osoba nie ma się gdzie podziać... Zasneliśmy oparci o chropowatą korę drzewa. Nie wiem czemu tak łatwo mu zaufałam, ale wydawał się być tak samo zagubiony jak ja...

. 🌼✨🌼✨🌼✨🌼

~Obudził mnie szelest jesiennych liści.
I promienie słonecznego poranka. Podniosłam spuchnięte powieki i ujrzałam biegnącego w moją stronę Izaaka.
~ Susan! Znalazłem bezpieczne schronienie! - I
~ Tak?! - S
Nie zapanowałam nad swoimi buzującymi emocjami... I z wrażenia pocałowałam go w policzek, nadal nie wiem dlaczego, to był impuls... A Izaaka wryło w ziemie... To był na prawde śmieszny widok! Szliśmy mozolnym krokiem do opuszczonej elektrowni, którą Izaak znalazł i uznał za bezpieczną. Przyjemny wiatr muskał nasze twarze. Nagle na przeciwko nas odsłoniła się majestatyczna, stara elektrownia. Podeszliśmy do drzwi i otworzyliśmy je do jednej trzeciej, gdyż potem się zacieły. Wślizgneliśmy się do środka, poszukując włącznika światła. W środku były stare, poprzewracane maszyny... Bałam się, wtedy Izaak złapał mnie za rękę, nie opierałam się... Izaakowi udało się znaleźć włącznik. Kliknął go. Nagle wszystkie światła ustawione w szeregu, pokolei zaczęły się załączać. Gdy przyszła kolej na ostatnią zaświeciła się i od razu zgasła sypując iskrami w naszą stronę. Pisnełam... Izaak mnie przytulił, szliśmy wzdłuż słabo oświetlonego korytarza w poszukiwaniu polarów po pracownikach, kocy lub zwykłego pożywienia. Nie jestem wybredna, ale jedzenie borówek na każdy posiłek stawało się męczące, a krzaki nie nadążały ich "rodzić". Wnętrze elektrowni nie wyglądało przyjaźnie. Było ciemno, wilgotno i srogo... Bałam się, a od panicznego krzyku ratowała mnie tylko obecność Izaaka. Nie chciałam pokazać po sobie, że się boję... Szliśmy dalej, nagle zauważyliśmy pudełko na którym pisało "stroje robocze", zerwaliśmy uścisk rąk i podbiegliśmy do niego. Było tam pełno szarych polarów bez rękawków. Założyliśmy na siebie po jednym i zabraliśmy jeszcze po jednym ze sobą. Ruszyliśmy dalej i spostrzegliśmy napis "przeciągnąć wajchę w razie kłopotów", uznaliśmy, że mamy kłopoty... Złapaliśmy się za ręcę i pociągneliśmy wajchę... Z tej konstrukcji poszła iskra. Izaak zaczął się krzywić, a sekundę potem poczułam prąd przechodzący moje ciało. Upadliśmy na ziemię i straciliśmy przytomność...

~StormOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz