Rozdział szósty

3.2K 233 42
                                    

- Ta stara, lukrowana...

- Uspokój się!

- Jak mam się uspokoić?! Moja ciotka majstrowała przy testamencie i zabrała mi cały majątek!

- I co masz zamiar zrobić?

- Rozszarpać... nie wiem.

Lydia i Tom znajdowali się w mieszkaniu szatynki, tuż po odwiedzinach u Chefsiby. Lydia z początku była zaskoczona i zdezorientowana wyznaniem ciotki, ale szybko zrozumiała, co się stało. Była przy ojcu gdy ten spisywał testament. Ona i jeden urzędnik z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, tak jak nakazuje prawo. Nie miała żadnych wątpliwości, że zarówno mieszkanie, jak i majątek rodziny Smith powinien należeć do niej. Jednak jakimś cudem to Chefsiba była ich właścicielką.

Teraz szatynka chodziła po mieszkaniu, wściekła jak nigdy. Chociaż, Tom pamiętał sytuację z piątego roku, kiedy dowiedziała się o śmierci Marty Warren. Wtedy też była w furii, ale teraz wyglądała przerażająco, jakby była w stanie zabić.

- Potrzebujesz planu – słusznie zauważył Tom – skup się.

Lydia usiadła i zaczęła intensywnie myśleć.

- Urzędnik był przy mnie i ojcu, gdy spisywał testament. Może być świadkiem.

Tom uśmiechnął się zadowolony.

- Trzeba sprawdzić pergamin. Może nosi ślady czarnomagicznych zaklęć?

- Tak. Idziemy do ministerstwa – zarządziła Lydia.

- Ale jak to, teraz?

- Chyba pan nie tchórzy, panie Riddle – uśmiechnęła się zadziornie.

- Nigdy, panno Smith.

***

Dzięki znajomościom Lydii nie mieli większych problemów przy przedostaniu się do Ministerstwa Magii. Kobieta poruszała się po labiryntach korytarzy, jakby znała je na pamięć. W istocie, przemierzała je dzień w dzień, a dzięki wrodzonej ciekawości prawie żaden zakamarek nie był dla niej tajemnicą.

Najpierw udali się do archiwum. Było późno, zatem urzędnik obsługujący je już dawno wrócił do domu. Lydia i Tom spędzili sporo czasu na wyszukanie odpowiedniego pergaminu. W końcu kobieta wyciągnęła zwój.

- Mam! – oznajmiła zwycięskim tonem.

Rozwinęli rolkę. Tom wygładził pergamin ręką i rzucił odpowiednie zaklęcia.

- Nic – skwitował – żadnych śladów magii.

Lydia zaklęła po cichu.

- Czyli to ten urzędnik. Spójrz na nazwisko, podpisał się zaraz obok mnie.

- Barny... ależ niechlujne pismo... Barny... Jones.

- Pamiętam go! Ma takie wystraszone spojrzenie! Przepytam go jutro. Potrzebna mi będzie pomoc. Mógłbyś zjawić się tu około dziewiętnastej? – Lydia mówiła tonem, jakby umawiała się z nim na herbatę.

- Z przyjemnością – Tom rzucił jej swój firmowy uśmieszek. Trochę ironiczny, trochę szelmowski, jednak nie dosięgał on brązowych oczu mężczyzny.

- Tom, dziękuję ci. To dla mnie trudne chwile. Jeszcze to oszustwo... Dziękuję, że nie zniknąłeś, że jesteś.

Tom złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie. Bardzo chciał powiedzieć, że będzie z nią zawsze. Ale nigdy nie łamał przysięgi, a miał inny plan. Zależało mu na czarce i medalionie. I choć wiedział, że prowadzi to do zranienia Lydii, to nie mógł pozbyć się wizji dwóch nowych horkruksów.

Vow | Tom RiddleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz