h o m e

524 48 23
                                    

Dookoła było bardzo ciemno.

Ta ciemność nie powodowała jednak w Louisie strachu. Miała w sobie coś kojącego, coś domowego, coś... znajomego.

Był trochę obolały, ale podniósł się z ziemi i spróbował rozejrzeć po okolicy. Ciemność była jednak wszechobecna i nic nie znalazł, więc zsunął się na kolana i zaczął po omacku szukać jakiejś ściany.

Po kilku chwilach bezsensownego szamotania się, natrafił wreszcie na ścianę. Uśmiechnął się lekko, gdy udało mu się znowu podnieść. Zaczął przesuwać się do przodu, cały czas dotykając opuszkami palców ściany.

Prawdę mówiąc, od dawna nie poruszał się z taką werwą. Niezbyt wiedział, co to wszystko znaczy, ale przestały go boleć kolana i szedł naprawdę bez trudu. Zwykle po dłuższym spacerze dostawał już lekkiej zadyszki, ale tym razem trzymał się naprawdę dobrze.

W końcu zaczął dostrzegać w oddali jakieś światło. Ciągnęło go do niego z niesamowitą siłą, jakby wiedział, że czeka tam na niego coś wspaniałego.

Dłużej nie mógł tego znieść. Zaczął biec.

Nikt nie potrafi sobie wyobrazić, ile to dla niego znaczyło. Nie biegał od tak dawna, stawy odmawiały mu posłuszeństwa, i choć tęsknił za czasami, kiedy pędził przez boisko, to nie było mu dane poczuć ukochanego wiatru we włosach.

Po kilkunastu minutach udało mu się dobiec do źródła światła. Biły one od jasnej furtki. Wyglądała na metalową i delikatną, sięgała Louisowi może do biodra.

Zmarszczył brwi i sięgnął ręką do furtki, jednak szybko ją cofnął i syknął - poraził go prąd.

- Cholera jasna - mruknął pod nosem i wzdrygnął się, gdy usłyszał za swoimi plecami jakieś prychnięcie.

Odwrócił się gwałtownie i rozejrzał, ale nikogo nie zobaczył. Przeczesał ostrożnie teren oczami raz jeszcze i ponownie sięgnął do furtki. Ta jednak znowu porządnie go kopnęła.

- Ja p... - zaczął, ale ugryzł się w język, bo czyjaś ręka pociągnęła go za ucho.

Louis krzyknął i znowu się obrócił, spodziewając się czyjejś obecności. Nikogo jednak z nim nie było, więc, drżąc lekko ze strachu, objął się ramionami.

- Czy ktoś może mi otworzyć? - zapytał uprzejmie, próbując dojrzeć, co znajduje się po drugiej stronie furtki. - Proszę?

Brama wtedy skrzypnęła i bez trudu otworzyła się przed nim. Louis mógł przysiąc, że usłyszał nad głową czyjś zirytowany głos, który szeptał "nareszcie".

Zignorował dziwne uczucie, które kazało mu uciekać gdzie pieprz rośnie, po czym przeszedł przez furtkę. I tym razem, gdy musnął ją opuszkami palców, nie poraziła go już prądem.

Podłoże było niezwykle miękkie i stworzone z bliżej nieokreślonego tworzywa. Louis nie mógł stwierdzić, czy to guma, czy dziwny rodzaj gleby, którego nigdy wcześniej nie widział.

Uśmiechnął się do siebie, gdy wokół zaczęła pojawiać się trawa i kwiaty. W oddali znajdował się jakiś dom i było słychać głosy, więc Louis, pomimo zmęczenia, puścił się biegiem w tamtym kierunku.

Robił się coraz bardziej zdyszany, ale nie poddawał się, mimo że dom prawie wcale się do niego nie przybliżał. W pewnym momencie miał wręcz wrażenie, że zaczyna się oddalać.

Zwolnił do truchtu, a potem do chodu. A później - do spaceru.

Chciało mu się pić. Pragnął też usiąść, bo łydki paliły go ze zmęczenia, ale nie mógł sobie tak po prostu odpuścić - zaszedł już tak daleko.

home // larry stylinson i inniWhere stories live. Discover now