Rozdział 4

106 11 28
                                    

Jonah

Następnego ranka, kiedy otwieram oczy, a mój mózg zaczyna rejestrować rzeczywistość, pierwsze o kim myślę to Dee. Dziewczyna z przeciwka. Zerkam na zegarek. Jest za minutę ósma.

Czekam.

Mija minuta, a ja łapię się na tym, że czekam na trzaśnięcie drzwiami. Czy ja jestem normalny? Przecież zawsze mnie ono denerwowało. Zaczynam się śmiać sam z siebie. Ze skrępowania przykrywam głowę poduszką, ale i tak wciąż nasłuchuję.

Wybiegła już?

Oczywiście, że nie. Nie słyszałem przecież, jak zatrzaskuje drzwi. Na pewno by mnie tym obudziła. Uśmiecham się znów sam do siebie, bo nagle, od właśnie teraz, zdaję sobie sprawę, że lubię ten dźwięk. To śmieszne, idiotyczne, ale wiem, dlaczego się tak stało. Ona mi się naprawdę podoba. Bardzo. Podnoszę się na łokciu i wciąż czekam, aż usłyszę trzaśnięcie drzwiami. Nic nie słyszę. Nie wychodzi, więc wstaję i opieram się o parapet na szeroko rozstawionych ramionach. Stoję półnagi i czekam, ale nie chcę jej przegapić, gdybym poszedł się ubrać. Przecież na pewno wyjdzie lada sekunda. Nie wierzę, że dziś nie pójdzie biegać. Robi to przecież codziennie od trzech lat, równo o ósmej.

Zerkam znów na zegarek.

Ósma z dwiema minutami.

Może zachorowała? — martwię się, bo to oznaczałoby, że nie tylko nie wyjdzie biegać, ale też nie spotkam się z nią po południu.

Słychać trzask drzwi. Natychmiast wracam wzrokiem na jej werandę. Jest! Uśmiecham się jak idiota. Wyszła. Widzę ją. Przykuca i wiąże te swoje tęczowe buty, potem wstaje i wkłada pomarańczowe słuchawki do uszu. Ma na sobie granatowe leginsy i błękitną koszulkę, taką sportową, luźną, a na głowie tylko opaskę i włosy spięte jak zwykle w kucyk.

Jest oszałamiająca. Zwariowałem na jej punkcie.

Spodziewam się, że zbiegnie ze schodów i pobiegnie w stronę parku, ale ona podnosi głowę i patrzy prosto w moje okno, jakby zawsze robiła to, co rano. Kiedy mnie w nim dostrzega, jest zmieszana i szybko odwraca wzrok. Serio? Często patrzy w moje okno? Robi mi się ciepło na samą myśl. Znów podnosi wzrok i uśmiecha się zawstydzona, a ja odwzajemniam uśmiech. Serce podchodzi mi do gardła. Wie, że czekałem aż wyjdzie. Bardzo dobrze, niech wie, bo to prawda. Spuszcza wzrok. Znów jest zawstydzona. Kurde, jak mi się to strasznie w niej podoba.

To zawstydzenie. Ono nie jest takie niewinne, dziecinne, nie, tylko takie... słodkie, zaczepne. Strasznie mnie to kręci. Ona ze mną w ten sposób flirtuje, wiem to i dlatego pozwalam się jej tym uwieść. Dziwnie to brzmi, ale tak właśnie jest. To ona mnie uwodzi tym swoim zawstydzonym uśmiechem. Pozwalam sobie wierzyć, że robi to specjalnie. Chcę, żeby to robiła. Specjalnie. Uwodziła mnie. Chcę się jej podobać tak, jak ona podoba się mnie.

Zbiega ze schodów i ogląda się na mnie ostatni raz. Posyła mi jeszcze jeden uśmiech, a ja słyszę w wyobraźni, jak chichocze i czuję, jak serce zaczyna mi dudnić w piersi jak młotem. Odprowadzam ją wzrokiem do linii drzew, a potem muszę się z nią rozstać. Znika mi z oczu.

Idę do łazienki, myję się i golę, a potem ubieram, a moje myśli są jak przylepione do niej. Do dziewczyny z przeciwka i ciągle się sam do siebie uśmiecham. Dee, ona dosłownie zawróciła mi w głowie. Pierwszy raz w życiu czuję się skołowany w ten sposób, ale bardzo mi się podoba ten stan. Nie wiem jak nazwać to uczucie, te emocje. Czuję się dziwnie wesoły i wszystko mnie cieszy. Jej uśmiech sprzed chwili, cały czas majaczy mi przed oczami i wciąż czuję jej usta z wczoraj, na swoich. To takie proste, a zarazem skomplikowane uczucie. Ciężko nazwać je słowami, opisać, wyrazić. To jakby ekscytacja pomieszana z euforią. Fascynacja? Zauroczenie? Ręce mi się trzęsą i mam wrażenie, że nawet oddech mi drży, kiedy o niej myślę. Nic nie jest w stanie konkurować z tym uczuciem ani go zniwelować.

Chcę odbijać Twoje światłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz