Rok 1897
w miejscu, gdzie spotykają się bratnie duszeNagła potrzeba zaczerpnięcia świeżego powietrza, które mogłoby złagodzić rozrywające uczucie duszności w piersi, z każdą sekundą stawała się silniejsza, aż w końcu wraz z uniesieniem ciężkich od snu powiek, wysoki mężczyzna gwałtownie podniósł się i krztusząc, zawzięcie próbował uspokoić oddech. Z niepokojąco szybko bijącym sercem nie potrafił zebrać razem myśli i zapanować nad sytuacją, ponieważ w swojej pulsującej głowie miał zupełną pustkę, a na spierzchniętych wargach formowało się jedno słowo.
— Baekhyun — brunet wyszeptał obce imię, nie panując nad tym, co przechodzi przez jego usta. — Baekhyun. Baekhyun. Baekhyun. — Błyskawicznie zakrył je dygoczącą dłonią, nie rozumiejąc sytuacji, w jakiej się znalazł i co było tego powodem. Nie znał żadnego Baekhyuna, więc dlaczego, wraz z wypowiedzeniem owego imienia, czuł przeszywający, niemal palący ból gdzieś w środku ciała?
Ze zmieszaniem w szklanych oczach oraz potęgującym strachem, mężczyzna niepewnie rozejrzał się dookoła, zdając sobie sprawę, że jeszcze chwilę temu leżał pośród drobnych, białych kwiatów, które porosły tylko to miejsce. Wydawały się niezwykle kruche, a jednak nawet mocniejszy podmuch wczesnowiosennego wiatru nie był w stanie im zaszkodzić. Ich delikatna woń idealnie mieszała się z mokrą ziemią i świeżo pachnącym świerkiem, którego igły pokrywały kropelki porannej rosy. Ciepłe promienie słoneczne, przebijały się przez pojedyncze chmury, przyjemnie grzejąc policzki Chanyeola, dzięki czemu niepokój i szybkie tętno oddawały miejsce już tylko ciekawości.
Pospiesznie wstał i chwilę chwiejąc się na drżących nogach, upewnił się, że był cały i zdrowy, a jego ubranie w pełni kompletne. Odetchnął z niewielką ulgą, prostując bolące plecy, jednak ta chwila, podczas której teoretycznie było w porządku, nie trwała długo, gdy zorientował się, że jednak nie mógł być spokojny.
— Co to jest, do cholery? — szepcząc do siebie pod nosem, z wyrzutem spojrzał na czarny melonik leżący przy jego wypastowanych, eleganckich butach, których normalnie nigdy by nie założył i z niezrozumieniem wymalowanym na twarzy, powoli przeniósł wzrok wyżej. Uważnie przyjrzał się dłoniom okrytym białymi, materiałowymi rękawiczkami, a następnie przejechał nimi po torsie, gładząc jedwabną koszulę z szerokimi rękawami, śmiesznymi falbanami i ze zdecydowanie ciasnym kołnierzem. — To jakieś nieporozumienie.
W powtórnej panice i podłym uczuciu zdezorientowania wziął ze sobą leżący obok ciemny płaszcz razem ze szpetnym kapeluszem i coraz szybciej oddalał się od tajemniczej polany, mając nadzieje, że znajdzie kogoś, kto pomoże i wyjaśni mu stan rzeczy. Nie miał bladego pojęcia, dokąd zmierzał. Nie oglądał się za siebie, biegnąc niestrudzenie ile sił w koślawych nogach. Wydawało mu się, że ciągle błądzi, gubi się w potężnym gąszczu drzew, mimo to nie zatrzymał się, nawet gdy niemal wypluwał płuca.
Nie wiadomo, ile jeszcze trwałaby chaotyczna ucieczka, gdyby nie głośne nawoływania i stukot kopyt zbliżających się koni, które rozproszyły Chanyeola. Upadł z impetem, potykając się o wystający konar, który pojawił się znikąd, aby jeszcze bardziej utrudnić mu życie. Płaczliwy jęk wyrwał się z jego gardła, kiedy poczuł pieczenie na kolanach i przeszywający ból głowy, który rósł z każdą chwilą. Próbował się podnieść i ruszyć dalej, jednak nieskutecznie, ponieważ doszedł do tego przenikliwy dźwięk w uszach, przez co skupił się tylko na nieregularnym biciu serca.
Ciemne loki przykleiły się do spoconej twarzy, a przychodzące fale gorąca jeszcze bardziej przyczyniły się do męczarni Chanyeola. Co najgorsze, nawet desperackie błagania o uśmierzenie bólu nie zapowiadały poprawy. Z szumu wychwytywał niewyraźne głosy, a wcześniejszą pustkę w umyśle zastąpiły krótkie, niejasne, a jednocześnie dziwnie bliskie mu sceny.
CZYTASZ
wind flower •chanbaek•
FanfictionPokonanie śmierci nie zawsze oznacza jej uniknięcie. Czasami po prostu trzeba stawić jej czoła. „𝘽𝙪𝙩 𝙬𝙝𝙚𝙣 𝙄 𝙘𝙡𝙤𝙨𝙚 𝙢𝙮 𝙚𝙮𝙚𝙨 𝙔𝙤𝙪'𝙧𝙚 𝙖𝙡𝙬𝙖𝙮𝙨 𝙗𝙮 𝙢𝙮 𝙨𝙞𝙙𝙚" ❝Wiedział, że chciał kosztować jego ust z każdym promieniem wsc...