PROLOG

11 4 0
                                    


-już czas, możesz iść

Spojrzałam na niego przenikliwym wzrokiem, już 10lat minęło? Ten stary dziad nawet się nie zmienił...

-I co? Co zrobię, gdzie pójdę? To już sensu nie ma...

-Hę?! Tak bardzo chciałaś wyjść stąd, opuścić to miejsce na wieki a teraz to co to ma być? Gdzie ta twoja stanowczość?

-To było dawno już 10lat minęło, wiele się zmieniło on i tak pewnie już o mnie zapomniał, tylko narobię sobie kłopotów

-Nawet mnie nie denerwuj! -mocno ścisnął mnie za rękę i zasyczał swym żmijowatym językiem zwężając źrenice- Idziesz i koniec kropka, ciesz się i pogódź się z tym że taki już twój los

-Wężor ma racje, przyda ci się odrobina odpoczynku, pomyśl sobie kiedy ostatni raz coś jadłaś? Spałaś? Wyjdź choć by dla tego!

-Phi, odezwało się kocisko wstrętne niech będzie wyjdę!

Opuściłam boisko treningowe i przez główny hol, po wielkich, krętych i marmurowo rzeźbionych schodach, udałam się do wschodniego skrzydła biblioteki, podeszłam do jednego z siedmiu ogromnych regałów i przy pomocy prostego gestu dłonią zdjęłam starą zakurzoną księgę i usiadłam po turecku przy ławie czytelniczej. Chwyciłam za długie gęsię pióro które zanurzyłam w atramencie i napisałam : "Drogi bracie mam nadzieję że jeszcze mnie pamiętasz, jeśli tak to chciałam cię powiadomić iż niebawem wychodzę i będę w okolicy...(..)"

Odpowiedź dostałam prawie natychmiast a brzmiała ona: "To świetna wiadomość Siostrzyczko już nie mogę się doczekać, musisz koniecznie wpaść do nas i poznać Sina! Na pewno się polubicie, zaraz wyślę ci współrzędne... " 

Na mojej twarzy zawitał wyraz o którym już dawno zapomniałam, który zmarł ponad 10lat temu a był to lekki uśmiech....

Wieczorem po wypełnieniu wszystkich obowiązków udałam się do swojego pokoju i zabrałam wszystkie potrzebne rzeczy by móc na długo opuścić to wstrętne miejsce pochłonięte złą aurą. Rankiem stałam przed wejściem do pałacu i z dziwnym uczuciem w sercu patrzyłam na ostatnią jak i najgorszą przeszkodą uniemożliwiającą mi opuszczenie ojczyzny. 

Grube, wstrętne a zarazem niebezpieczne złote kajdany na karku, kostkach i nadgarstkach, skute łańcuchem który był na tyle długi że spokojnie mogłabym opleść cały pałac dwa razy i jeszcze mogłabym chodzić na kilka metrów a to przez to że rósł a raczej nadal rośnie z dnia na dzień i tak już prawie 20lat.

Przyszli, ta piątka która była ze mną przez te 10lat z rzędu...

-Żegnaj... 

-Wiedz że jeszcze się spotkamy a atrybut twego przeznaczenia nie zniknie o nadal będzie rósł w siłę, Boś ty jest ta wybrana

W tym momencie mój pierścień zaświecił się, czułam jak złota obręcz się nagrzewa a rubin na nim pulsuje małym blaskiem co sprawiało że odczuwałam narastający ból w palcu serdecznym w prawej dłoni czyli w miejscu w którym go nosiłam.

-Tak wiem, nie musisz mi o tym ciągle przypominać -czułam coraz większy ból w ręce-                Już czas...

Wzniosłam mój oręż w górę po czym w myślach wypowiedziałam zaklęcie dzięki czemu opuściłam to miejsce przy ich pomocy...

-Zniknęła, szkoda że już nas opuszcza...

-Nie na długo Mangusto, nie na długo...

Przeniosło mnie nieopodal Balbadu czyli bardzo blisko miejsca spotkania po latach z moim braciszkiem..

-Oh mam te ciuchy, ulga a do tego widzę że tutaj już dwa dni minęły więc muszę się śpieszyć...



(koniec prologu)

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 28, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

"Własna Droga"Where stories live. Discover now