Rozdział 1

237 4 11
                                    

Kolejny już raz słyszałam huki bomb niszczących wszystko, co tylko znalazłyby się na swojej drodze. Z każdą chwilą były coraz to bliżej. Nie potrafiłam wyrazić tego, jak bardzo byłam przerażona, choć i tak nie mogłam tego okazać, musiałam być silna dla Łucji, mojej malutkiej siostrzyczki. Chociaż ona musi mieć uśmiech swojej słodkiej twarzyczce, ponieważ nie chciałabym, żeby źle wspominała dzieciństwo. Nie wiadomo czy w ogóle uda nam się przeżyć tę noc, a co dopiero następne. Dlatego ona musi być szczęśliwa, bez względu na okoliczności. 

Rozmyślania przerwała mi mama, krzycząc, że wszyscy mamy przenieść się do schronu, który dawniej był tylko naszą piwnicą. W końcu zaczęłam biec do naszego schronu, po drodze złapałam Kornelię za rękę, mijamy się z Zuzanną, która ciągnie za sobą Łucję. Przed nami biegli Piotrek i Edek. Rzuciłam szybkie spojrzenie w prawo na twarz przyjaciółki i od razu widziałam, jak bardzo się boi, chcąc jej dodać otuchy, ścisnęłam jej rękę, a potem wróciłam spojrzeniem przed siebie. 

„Zaraz, zaraz. Gdzie jest Edmund?!" - zastanowiłam się, rozglądając się dookoła, odwróciłam się za siebie i zobaczyłam rąbek jego piżamy w paski znikającej za drzwiami naszego domu.

- Kori, biegnij dalej! Za chwilę wrócę! - krzyknęłam, zatrzymując się i puszczając jej dłoń.

- Co się stało?! - zawołała zdezorientowana, przerywając ucieczkę.

- Edek! - odkrzyknęłam krótko.

Nie czekając już dłużej, wróciłam do domu, zaczęłam szukać go w każdym pomieszczeniu naszego domu. Znalazłam brata w salonie, gdy chciał zabrać starą fotografię taty. Moje oczy zamgliły się od ledwo powstrzymywanych łez.

„Tylko nie płacz! Nie tu, nie teraz!" - powiedziałam sobie w duchu.

Nagle do salonu wpadł wściekły Piotr, który zapewne postanowił po nas wrócić.

- Co wy tu jeszcze ro...!? - nie dokończył, ponieważ tuż obok rozległ się ogłaszający huk.

Dom zadrżał w posadach, wskutek czego wszyscy upadliśmy na ziemię. Poczułam, jak coś wbiło mi się w dłoń. To była potłuczona ulubiona waza naszej mamy. Mała strużka krwi spłynęła mi po ręce, więc szybko wytarłam ją o piżamę.

- Do schronu, ale już! - blondyn ponownie się odezwał, wymachując dłońmi.

Piotr, ja i Edmund, który nadal kurczowo trzymał zdjęcie taty, pobiegliśmy do piwniczki tak szybko, ile tylko sił w nogach mieliśmy, aż chwilami tchu mi brakowało. Gdy w końcu dotarliśmy do piwnicy, upadłam razem z młodszym bratem na ziemię. Usłyszałam dźwięk tłoczonego szkła... O nie, fotografia została zniszczona!

Nagle tuż nad moim uchem rozległ się zdenerwowany głos blondyna:

- Do reszty zgłupieliście!? Chcieliście zginąć!?

- Nie krzycz na nas! Nikomu nic się nie stało! - nerwy i nade mną wzięły górę, ponieważ tym razem mój brat się mylił, ale nie potrafił przyjąć tego do wiadomości.

- Nie stało, ale mogło! Po co w ogóle wy się wróciliście?! - wrzasnął, zaciekle gestykulując.

- Zdjęcie naszego taty. Teraz wiesz, ulżyło ci, kretynie? - zapytałam ze łzami w oczach.

- Ja... Przepraszam. - spojrzał na mnie z widoczną skruchą na twarzy.

- Ty nigdy nic nie zrozumiesz, Piotrze. - odrzekłam chłodnym tonem i wycofałam się pod ścianę, o którą oparłam się plecami, próbując uspokoić oddech.

- „Najpierw wdech, potem wydech. W tej kolejności nie odwrotnie. Nie dwa wdechy czy dwa wydechy z rzędu." - przypomniałam sobie słowa taty, który powtarzał je za każdym razem, gdy któreś z nas lub Kornelia (traktował ją razem z mamą jak córkę, a dla mnie była nawet kimś bliższym od siostry) się zdenerwowało. Wtedy nie miało to takiego znaczenia, nie mniej teraz pomogło.

Descendant of the Great LionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz