Rozdział 4

144 4 0
                                    

Trzy tysiące lat później

POV. NARRATOR

Przez kilka lat pewna odważna i waleczna kobieta, a właściwie Królowa, codziennie ratowała życie swoich narnijskich przyjaciół, a o swoje zupełnie nie dbała. Jej dawni przyjaciele nie żyli już od prawie trzech tysiącleci. Zamek, którym władała jeszcze przez kilka lat po odejściu swojego rodzeństwa, stał się kompletną ruiną. Po upadku Narnijczyków ona zniknęła zupełnie z tych ziemi, słuch po niej zaginął. Wszyscy wokół uważają, że wrogie wojska Telmarów zabiły ją, lecz racji nie mieli. Dlaczego? 

Zaraz sami się dowiecie...

POV. DANIELLE

Upadłam. Moi przyjaciele, państwo Bobrów, pan Tumnus, moje wojska i wiele innych istot. Oni wszyscy nie żyli przeze mnie, a obiecałam ich chronić! Telmarzy byli za silni. A co z Ker Paravelem? Katapulty wszystko załatwiły. Stał się ruiną. A ja? Hibernowałam i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Mieszkałam w drzewie. Chyba źle się wyraziłam. Ja byłam drzewem. Od trzech tysięcy lat rosłam jako drzewo i zapuszczałam tu swoje korzenie. Gdzie? Strzegłam wejścia do Głównej Komnaty Królów i Królowych Narnii. Tam zamknęłam wszystkie nasze rzeczy w kamiennych kufrach. To jedyne miejsce nienaruszone przez katapulty i nieprzyjaciół. 

Jednak zacznę od początku... 

Jak się znalazłam w tej sytuacji? 

Podczas bitwy strzała telmarskiego rycerza przeszyłaby mnie na wylot. Od śmierci ostatecznej uchronił mnie Aslan. Zniknęłam ze świata, a na moim miejscu wyrosło malutkie drzewko. I od tamtej pory broniłam bram Komnaty. 

Co ze mną się działo przed tym wszystkim? 

Zmieniłam się podczas bitwy. Ścięłam włosy na krótko. Stałam się bardziej bezwzględna, od kiedy oni zniknęli. Bardzo się na nich zawiodłam, ponieważ opuścili Narnię i zostawili mnie tu samą.

Moje rozmyślania przerwał dźwięk rogu. Mojego rogu tego, który zgubiłam podczas bitwy. A teraz ktoś w niego zatrąbił, co znaczy, że nie został zniszczony, a to przyjęłam z ulgą. Aż pozwoliłam sobie odetchnąć świeżym powietrzem. 

Moment. Przecież ja nie oddychałam przez wiele wieków.

Wtedy spojrzałam na swoje ciało. CIAŁO! Znów miałam swoje ciało. Byłam w swoim ciele. 

- Jestem człowiekiem! Ja znowu żyję! - krzyknęłam na cały głos.

- To nie czas na radość. - usłyszałam znajomy dźwięk, kiedy zaryczał.

- Oczywiście, Panie. - ukłoniłam się głęboko, widząc przed sobą złotą grzywę.

- Musisz odnaleźć chłopca, który dmuchnął w twój róg, dziecino. - oświadczył z powagą.

- Jak? - zapytałam, unosząc brwi.

- To telmarski książę Kaspian X Żeglarz. Będzie tam, gdzie wszystko się zaczęło. - wytłumaczył cierpliwie.

- Ale... - chciałam zaprotestować, przecież to był Telmar.

Telmar miał w posiadaniu mój róg!

- Będziesz wiedziała gdzie. Słuchaj się głosu swego serca, ono ci podpowie, Danielle. - i już go nie było, jak zawsze zresztą.

- Żegnaj, Aslanie. - wyszeptałam w przestrzeń, wzdychając.

***

Po zabraniu miecza, kolczugi i strzał pobiegłam w stronę, z której usłyszałam odgłos rogu, więc obecnie znalazłam w lesie. W pobliżu widzę norę w... drzewie.

Descendant of the Great LionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz