Rozdział 5

125 3 0
                                    

Jak tylko odeszli z zamiarem zamachu na Twierdzę Miraza, postanowiłam się przebrać. Nawet nie zauważyłam, jaka byłam brudna od tego upadku z konia. Choć nie czułam żadnego bólu, dziwne... A może to Kaspian mnie złapał, a jak położył na ziemię, to się ubrudziłam? Chyba tak.

- Łucjo, idę zmienić ubranie. - powiedziałam, podnosząc się do pionu.

- Ok, tylko nie za długo tam. - odpowiedziała, grożąc mi palcem.

Zaśmiałam się tylko i poszłam do swojej "komnaty". Zabrałam się za wyciągnięcie ubrań z kufra. Postanowiłam założyć szarą koszulę i czarne spodnie, a do tego buty, które w świecie, z którego pochodziłam, zostałyby uznane za kowbojskie. Zaczesałam włosy w koński ogon i byłam gotowa.

Wyszłam z pokoju i poszłam w stronę Głównej Sali. Rozmyślałam o moim pocałunku z Kaspianem i o jego konsekwencjach. To, że zakochałam się w księciu, było pewne. Nawet bardziej... Nie wyobrażałam sobie Narnii bez niego. A właściwie nie chciałam żyć bez jego obecności. Jak wspominałam ten z pozoru niewinny całus, czułam dreszcze na całym ciele. I chciałam ich jeszcze, bez końca. Och! To nie możliwe, abyśmy byli razem. Nie zamierzałam skrzywdzić Zuzy. I jeszcze Piotr. Ten to miał tupet! Nie wiedziałam, jak on mógł to powiedzieć? Mój własny brat! 

Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam, iż znalazłam się na miejscu.

- Dannie, nic im nie będzie? - zapytała smutno, przytulając się do mnie.

- Oczywiście, skarbie! Nie martw się! Nie bez powodu to nasze rodzeństwo trafiło do Narnii. - pogłaskałam ją po włoskach.

- Miałam na myśli też Narnijczyków i Kaspiana. - dodała.

- Zobaczysz, wszyscy wrócą cali i zdrowi! - powiedziałam stanowczo. - A teraz wstawaj i idziemy na balkon.

- A zaśpiewasz mi? - poprosiła siostra.

- Dawno tego nie robiłam... Wieki, dosłownie. - stwierdziłam ze śmiechem i spojrzałam na jej minę godną najsłodszego szczeniaczka. - No dobrze. - nie mogłam jej odmówić.

- Jej! - pisnęła.

- Ale co ja mam Ci zaśpiewać? - zapytałam niepewnie.

- Hmm. - zastanowiła się chwilkę. - Już wiem! - krzyknęła ochoczo.

- To może mnie oświeć? - powiedziałam ironicznie.

- Piosenkę DJ Antoine — ,,La Vie En Rose''. - oznajmiła szczęśliwa.

- To była moja ulubiona piosenka jak... jak mieszkałam w Anglii. - szepnęłam.

Przypominały mi się wszystkie te piosenki, które śpiewałam Łusi na dobranoc. Nawet nie zauważyłam, jak mi tego brakowało. Znowu się niepotrzebnie zamyśliłam. Potrząsnęłam głową i zwróciłam się do siostry.

- Łucjo, chodźmy. Położymy się pod gwiazdami na balkonie i wtedy ci zaśpiewam. - powiedziałam.

- A możemy wziąć koce? - zapytała, na co pokiwałam głową. - To idziemy!

Zabrałyśmy potrzebne rzeczy, rozłożyłam je i położyłyśmy się na nich wokół skał. Gwiazdy już świeciły na niebie. Wyglądały, jakby do nas mrugały, chcąc powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, że wszystko się jeszcze ułoży.

- Śpiewaj. - szepnęła siostra, bojąc się popsuć ten szczególny nastrój.

-

La vie en rose
La vie, la vie en rose
Your life is what you make it
So go ahead and take it
La vie en rose
La vie, la vie en rose
When better than tonight to celebrate?

Descendant of the Great LionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz