Dostawcy

3 0 0
                                    


Prolog

Most spowijała ciemność. Przednie światła samochodu przywodziły na myśl ślepia bestii spoglądającej z głębi otchłani piekielnych w poszukiwaniu nowych grzeszników. Kierowca niespiesznie pokonywał drogę, kierując się na zachód. Pogwizdywał nawet cicho, jednak pasażerka nie była w stanie rozpoznać melodii. Była przerażona. Choć sama nie zdawała sobie z tego sprawy, była. Jedynie leki krążące w jej krwiobiegu tłumiły to uczucie, tak samo zresztą jak tłumiły wszelkie inne bodźce. Gdyby mogła teraz cokolwiek czuć, być może byłaby to ulga. Bo to od jednego konkretnego uczucia chciała uciec. Od ciągłego poczucia winy. Nie, nie zrobiła nic złego. Nigdy, nikomu nie zrobiła niczego złego. Dlaczego, więc czuła się winna?

Bo nie spełniała wymagań. Nie spełniała cudzych, chorych wyobrażeń. I tak jak wielu przed nią i wielu po niej podjęła taką, a nie inną decyzję, nie mogąc sprostać wyzwaniu bycia ciągle porównywanym, do każdego, zawsze, nieustannie, bo przecież, każdy był lepszy. Przynajmniej w mniemaniu społeczeństwa. A może to było jej mniemanie?

Kierowca doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Wiedział, co dostarcza mu klientów. I, bynajmniej wcale mu to nie przeszkadzało. Dobry humor nie opuszczał go nawet kiedy przydzielano go akurat do brudnej roboty. Zatrzymał auto. Wysiadł i jak na dżentelmena przystało obszedł samochód , by pomóc wysiąść towarzyszącej mu kobiecie. Ale ona już stała na mokrym asfalcie, drżąc z zimna w zdecydowanie zbyt cienkiej na końcówkę listopada, delikatnej sukience. Najwyraźniej ich środki bezpieczeństwa zadziałały zgodnie z przeznaczeniem. Pozostawiły determinację, która przywodziła do nich klientów. Wymazywały obawy. Obawy były niebezpieczne, mogły spowodować ucieczkę, a utrata klienta, w przypadku ich biznesu, nie wchodziła w grę. Kobieta chwiała się na nogach. Złapał ją brutalnie za ramię i przyciągnął do siebie. Zmusił by spojrzała mu w oczy.

- Jesteś pewna?- standardowe pytanie, na tym etapie nie mogła już się wycofać i powinna zdawać sobie z tego sprawę. Pokiwała głową. Jej wzrok był nieco zamglony, ale przytomny na tyle, by sprawić mu satysfakcję.

- No to zaczynamy- oznajmił bardziej sobie niż swej towarzyszce. W pobliżu nie było żywej duszy. Już o to zadbano. Zawsze bawiło go to sformułowanie. Śmierć była końcem. Była dla tych żałosnych karaluchów wyzwoleniem. Żywa dusza była jedynie wyrażeniem. Byłaby aberracją. Lepiej by pewne sprawy pozostały niezmienne. Chociażby ludzki pociąg do autodestrukcji. Aberracja w tym zakresie mogłaby pozbawić go pracy. Choć on wolał uznawać ją raczej za rodzaj misji.

Pchnął klientkę w stronę barierki. Nie musiał nawet wkładać w to siły. Sama przecież tego chciała. Sama też przełożyła długie, opalone nogi przez pręty. Podobało mu się to. Rzuciła mu ostatnie spojrzenie, choć przypuszczał, że wcale go nie widziała. Prawdopodobnie całe życie przelatywało jej przed oczami. Zamknęła je. Większość ludzi bała się spojrzeć śmierci w oczy. Skąd mogła wiedzieć, że zdążyła spotkać na swojej drodze coś znacznie gorszego. Skoczyła. Mimo, że stał w zbytniej odległości by być naocznym świadkiem, dokładnie wiedział, w którym momencie jej ciało zderzyło się z taflą wody. Poczuł jej strach. Jej ból. Zasmakował go. A kiedy wydała z siebie ostatnie tchnienie odrzucił głowę do tyłu i zawył z euforii, przepełniony nową energią.
Inne miejsce, inny czas
Mroczne, wzburzone wody przelewały się majestatycznie betonowym korytem rzeki. Niesione porywami ostrego, wschodniego wiatru, fale, rozbijały się na podwodnych skałach wyrzucając w mroźne, wieczorne powietrze białe grzebienie piany. Przejmujący chłód ściskał teraz już nie tylko serce Carmen, ale obejmował w posiadanie całą jej mikrą wobec ogromu okrutnego świata, istotkę. Delikatne, przyzwyczajone jedynie do muskania klawiszy fortepianu dłonie zaciskały się w szpony na metalowych prętach bariery oddzielającej dziewczynę od czekającego w dole przeznaczenia. Nogi ciążyły jej ołowiem, lecz mimo tego, niemal bezwiednie i bez większego problemu znalazła się po drugiej stronie. Rozejrzała się nerwowo po opustoszałym moście. Nikogo. Najwyraźniej wypełnili swoje obowiązki, wszystko zgodnie z umową. Nikt nie miał prawa tego widzieć. Nikt nie miał o niej pamiętać. Wystarczyło, że ona wiedziała. I miała zamiar zabrać ze sobą ten sekret do grobu. Po raz ostatni zaczerpnęła w płuca słonego, nadmorskiego powietrza i zrobiła krok naprzód. Tyle wystarczyło. Jeden, malutki krok. Zderzenie z taflą wody momentalnie odebrało jej dech przeszywając serce, mózg i płuca lodowatymi igłami bólu. Pierwsza potężna fala zaatakowała jej drobne ciało zwycięsko zakrywając całkowicie twarz młodej kobiety i odcinając na dobrych parę sekund dopływ tlenu. W ostatecznym akcie desperacji chciała wybić się na powierzchnię, jednak kończyny odmówiły jej posłuszeństwa. Z trudem spojrzała w dół i wydało jej się, że wśród czarnej toni wirują powoli ku powierzchni cienkie nitki ciemnej cieczy. Poczuła rozrywający ból w kolanie i niejasno uświadomiła sobie, że to jeden z pokrywających dno zdradliwych głazów przebił się przez jej lewą nogę. Fale nadchodziły coraz szybciej i coraz większe. Ostatkiem sił uniosła głowę ku górze zachłystując się ohydnym wodnym szlamem. Płuca paliły ją jak diabli, oczy zaszły mgłą bezsilnego strachu, ale mimo wszystko, mogłaby przysiąc, że na moście pojawiła się jakaś postać. I, że skryta pod rondem staromodnego kapelusza, twarz rozjaśniła się właśnie w szelmowskim uśmiechu wysyłając jej ostatnie pożegnanie. Kolejny przypływ zakrył ją, odbierając możliwość rozpoznania tajemniczego osobnika. Wraz z ostatnimi resztkami nadziei. Wraz z ostatnim okruchem życia.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Mar 29, 2019 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

DostawcyWhere stories live. Discover now