Rozdział 12

750 66 33
                                    

-Williamie czy ty jesteś niepoważny?!- te oto słowa wyrwały z cudownego, głębokiego snu Willa, który od dawna nie przespał tak wielu godzin. Ostatnie wydarzenia nie pozwalały mu zasnąć, ale dzisiejszej nocy spał jak dziecko. I nawet śniło mu się coś przyjemnego, ale od razu bo zbudzeniu zapomniał co to takiego było. Nasz mózg jest wspaniałym mechanizmem ale ze snami, a raczej z ich zapamiętywaniem, nie daje sobie rady.

Tak więc niedobudzony chłopak przez chwile analizował co właśnie się stało. Głos był donośny i przepełniony perwersją. Gdy zrozumiał kto wypowiedział owe słowa, zaczął zastanawiać się co tym razem zrobił źle. Bo nie jego zdziwienie i strach, że to naprawdę coś ważnego minęło.

-Białe do białych, czarne do czarnych!- Emilly wpadła do jego pokoju z hukiem otwierając drzwi. Na rękach trzymała stertę ubrań, która zrzuciła na łóżko Willa. Nie wyglądała na zadowoloną, wręcz przeciwnie- Czy tak trudno to zrozumieć?!

William podniósł się na ramionach i jeszcze zaspany spojrzał na dziewczynę. Stała  zezłoszczona i miał wrażenie, że z nad jej głowy unosi się dym. Poliki były czerwone niczym dwa pomidory, a oczy błyszczały jak u wściekłego psa.

-To było bardzo rasistowskie Emilly- zdecydowanie miał dzisiaj dobry humor- segregacja rasowa...nieładnie- stwierdził z przebiegłym uśmieszkiem.

Dziewczyna przewróciła oczami. Jej humor nie był nawet w połowie tak dobry jak humor jej rozmówcy.

Misja która ją teraz pochłaniała nie należała do tych prostych i przyjemnych- zajmowała się handlem ludźmi, a zwłaszcza dziećmi. Odpowiedzialność jaka spadała na jej barki była ogromna i stres przekładał się nie tylko na życie towarzyskie, ale również na szkołę. A w szkolę nie szło jej najlepiej zważając na to, że czekała ją poprawka z historii i polskiego. Do tego William- jej podopieczny, współlokator i prywatna maszyna do wnerwiania.

-To była moja ulubiona koszulka- powiedziała ze smutkiem i zrezygnowaniem podnosząc coś co kiedyś było białe. Teraz kolor ubrania przypominał raczej tani papier toaletowy.

Will wyczuł, że coś jest bardzo nie tak. Nigdy nie widział na jej twarzy innej emocji niż... właściwie jej twarz nigdy nie wyrażała emocji. A teraz była zła i smutna, co kompletnie gryzło się z obrazem dziewczyny zakodowanym w jego umyśle.

- Myślę, że ta koszulka będzie idealna na dzisiejszy jogging- powiedział radośnie, wstając z łóżka.

Emilii spojrzała na niego z zaciekawieniem. Coś się w nim zmieniło. Już nie był przemądrzałym, wkurzającym i pogrążonym w rozpaczy chłopaczkiem. Widocznie wczorajsza wizyta u Wayna coś zmieniła. Teraz był tylko przemądrzały, wkurzający i trochę bardziej złośliwy niż zawsze.

-Wielkie nieba! Czy to koniec świata? A może jesteś chory WIili?- zapytała z udawanym przejęciem, dotykając jego czoła- Tak to na pewno jakaś infekcja. Bo to przecież niemożliwe, żebyś sam chciał podjąć jakiś wysiłek fizyczny.

Tym razem to Will przewrócił oczami. Tak, sport to nie był jego konik, ale ostatnio naprawdę go polubił. Męcząc się do granic swojej możliwości zapominał o otaczającym go świecie.

-Drugiej takiem szansy nie będzie, Emilly.- odpowiedział spokojnie.

Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, może jogging to naprawdę dobry pomysł?

-Masz dziesięć minut Williamie.- opowiedziała odwracając się na pięcie- A byłabym zapomniała...- odwróciła się z uśmieszkiem- zapomniałam wyciągnąć coś różowego z kosza na pranie i cóż...- wyciągnęła w jego stronę zafarbowany na jasny róż podkoszulek- myślę, że będzie ci pasował do oczu.

ProjektOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz