Rozdział 10

5.1K 346 250
                                    



Dni zmieniały się w tygodnie, a jesień powoli przeradzała się w zimę. Nim Louis się obejrzał, zbliżały się święta, a Yule był jednym z najważniejszych obrządków obchodzonym przez watahę.

Louis pamiętał czas kiedy bycie Omegą stanowiło wielką niewiadomą, a nienawiść jego ojca była jedynie sennym koszmarem. Wtedy to cudowne święto było jego ulubionym czasem w ciągu roku.
Z lasu, wraz z ojcem, przynosił do domu choinkę, która ubrana była w szyszki i lampki. Symbolizowała podziękowanie w kierunku natury, a zapalone na niej światełka - odrodzenie.
Yule było świętem światła, szczęścia, radości i miłości.
No i oczywiście fakt, że dwa dni później Louis obchodził swoje urodziny też pomagał.

Z czasem zimowe przesilenie, jak I następujące zaraz po nim urodziny, stały się dla niego zbędnym świętem, który budził tylko bolesne wspomnienia. Za to akurat mógł podziękować swojemu kochanemu tatusiowi.
Jednak teraz, będąc Luną tego stada, Omega postanowiła, że w tym roku czas na zmianę. Miał nową rodzinę i nie miał zamiaru żyć przeszłością. Koniec z nienawiścią i obojętnością.
Tym bardziej, że miał dla Harry'ego cudowny prezent.

***

Przygotowania do świąt szły pełną parą, a Louis chciał położyć swoje lepkie ręce na wszystkim. Ubrał się ciepło, nakładając na siebie kilka warstw ubrań i pożyczając grubą kurtkę od swojego męża, skierował się na zewnątrz, gdzie grupka Alf zebrała się, aby wyruszyć po choinki.

Stanął przed nimi uśmiechnięty i klasnął radośnie w dłonie.

- Panowie! Jestem gotowy. Ruszajmy.

Alfy popatrzyły po sobie z powątpiewaniem, a nieprzekonany ton głosu Liama szybko zgasił jego podekscytowanie.

- Nie sądzę, aby był to dobry pomysł Luno.

- Oczywiście, że jest to dobry pomysł Liam! Muszę sam osobiście wybrać drzewko do salonu.

- Louis...

- Nie - wyciągnął dłoń, aby zatrzymać jakikolwiek sprzeciw ze strony Strażnika - idę i już.

Nie patrząc na Alfy ruszył w stronę lasu, cicho pogwizdując jedną z kolęd. Nagle silne ramiona owinęły się wokół jego talii, a mocny zapach piżma i ziemi doszedł do jego nozdrzy. Westchnął cierpiętniczo.

- Harry.

- Omego. Gdzie się wybierasz? - chłodny nos Harry'ego na jego szyi sprawił, że Louis zadrżał z zimna.

- W świat! - złapał dłonie mężczyzny, próbując odciągnąć je od swojego ciała – Alfo proszę, chce iść po drzewko...

Cichy śmiech Harry'ego tylko wzbudził w nim większą złość i po wielu próbach Louis w końcu uwolnił się z jego ramion, odwracając się i wyzywająco patrząc w oczy swojemu mężowi.

Harry pokręcił głową, a jego rozbawione spojrzenie spoczęło na mniejszym chłopaku.

- Louis, nie możesz iść z nimi do lasu. Jest za zimno.

Chłopak popatrzył w dół, oglądając swoje ubranie i ostentacyjnie zamachał dłońmi pokazując na siebie.

- Przecież jestem ciepło ubrany!

- Tak. W mojej kurtce.

Omega zarumieniła się i odwróciła wzrok, patrząc na Alfy, które obserwowały ich z lekkimi, złośliwymi uśmiechami na twarzach.
Louis wydął policzki jak nadąsane dziecko i tupnął nogą. Śnieg pod jego butem zaskrzeczał głośno.

- Louis - westchnęła Alfa, przewracając oczami.

Chłopak naprawdę nie lubił kiedy Harry wykonywał ten gest. Miał wrażenie, że nie jest traktowany poważnie, a jego zachowanie jest dla Alfy wręcz irytujące.

Luna (Larry Stylinson)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz