Szafa

619 118 72
                                    

 Bill siedział w szafie. Nie, nie była to żadna dziwna przenośnia. On naprawdę w niej tkwił i już dusił się od futer przylegających ciasno do jego, obolałego od niewygodnej pozycji, ciała, a do tej paskudnej sytuacji doprowadził, oczywiście, nie kto inny, jak Dipper Pines.

Oto pewnego jesiennego dnia Bill obudził się w ich domu, w niesamowicie dobrym humorze i z myślą, że ma ochotę na gofry, a potem spojrzał na Dippera. Dipper spojrzał na niego i, cóż, Bill już wiedział, że ich życie jest zbyt proste, więc nadszedł czas na skomplikowanie go (bo przecież te dwie apokalipsy z zeszłego tygodnia, najazd kosmitów, zombie na strychu i ogromny, gadający, kot zajmujący ich łazienkę oraz Mabel zabierająca ich piąty dzień z rzędu na karaoke to za mało). Ale Bill jeszcze milczał, licząc na jakiś cud albo chociaż na nagłą niewidzialność po zamknięciu oczu. Niestety po pewnym czasie zaczęło mu brakować powietrza (być może z nerwów przestał oddychać i być może jego ludzkie ciało nie dawało sobie z tym rady), a wzrok Dippera powoli wypalał mu dziurę w czole, więc musiał się odezwać.

— Więc, Dipper? Co chcesz dzisiaj robić?

D i p p e r — to wciąż brzmiało mu dziwnie, niewłaściwie, ale przy obecnej relacji wolał nie nadużywać Sosenki, bo ta zaś brzmiała zbyt prześmiewczo, jakby Bill z niego kpił. A imię? Imię już było przegięte w drugą stronę; za poważne na taki zwykły poranek z wizją kolejnej apokalipsy.

— Wiesz — zaczął Dipper najsłodszym głosem, jaki tylko potrafił z siebie wydobyć — pomyślałem sobie, że znamy się już dość długo, skopałem ci tyłek przynajmniej dziesięć razy, a ty zdążyłeś wypalić we mnie dziurę, ukraść mi ciało i kilka razy prawie zabić, więc... no wiesz...

Bill przechylił głowę.

— Chcesz mi się oświadczyć?

— Co? Nie! Oczywiście, że nie. Jezu. Po prostu... pomyślałem sobie, że fajnie byłoby gdyby... no wiesz. — Zacisnął dłonie na kołdrze. — Ktoś poza Mabel i moimi wujkami powinien się w końcu o tym dowiedzieć.

— W sensie Wendy?

— Zgaduj dalej.

— Pacyfika?

— Nie.

— Soos?

Dipper zmarszczył brwi, wyraźnie zniecierpliwiony.

— Nie.

— Ach! — Bill klasnął dłonie. — Chodzi ci o McGucketa, czyż nie? W porządku! Możemy mu powiedzieć, chociaż obawiam się, że zapomni po godzinie... albo padnie na zawał. Chyba powinniśmy na wszelki wypadek poinformować go o tym przed szpitalem. Albo od razu na cmentarzu, będzie mniej roboty.

— Bill! — Dipper cisnął poduszkę w twarz demona, a ten zasłonił się rękami wydając z siebie ni to syk, ni to pisk, ni to wycie zarzynanej łyżką orki. — Chodzi mi o moich rodziców — powiedział po chwili i jego twarz pokryły rumieńce (a to nie zdarzało się zbyt często, więc demon na moment zaniemówił i być może prawie się udusił śliną). — Chcę im powiedzieć, że umawiam się z demonem. Z tobą.

Pierwotny plan był prosty (nawet nie trzeba było wyjaśniać im istnienia demonów. O tym wiedzieli od dwóch lat) — zakładał, że Bill opuści ich dom i pozwoli Dipperowi na spokojnie porozmawiać z rodzicami. A potem zjawiła się Mabel. Dipper opowiedział jej o planie. Mabel spojrzała na Billa. Bill spojrzał na Mabel. Zaczęli się kłócić, bo oto Mabel Pines doszła do wniosku, że Dippera nie wolno zostawiać w takiej sytuacji samego (nawet jeśli jej brat naprawdę chciał tego i chętnie pozbyłby się demona) z rodzicami. I tak kłócili się aż do momentu, w którym zadzwonił dzwonek do drzwi, a Dipper ze zdziwieniem stwierdził, że jest już dwunasta (tak, oczywiście z samego rana zadzwonił do rodziców i umówił się z nimi). Poszedł otworzyć im drzwi, a Bill po pięciu sekundowym namyśli doszedł do wniosku, że jest tylko jedno, logiczne wyjście z tej sytuacji — zaszyć się w szafie i czekać aż Dipper sam wszystko załatwi. Tylko tak jakoś wyszło, że niechcący (bo przecież wcale się nie bał, że ona wypapla jego położenie i skompromituje go przed jej rodzicami) pociągnął za sobą Mabel. Oczywiście musiał z nią stoczyć zaciekły bój o wygodną pozycję i odrobinę ciszy (i to wcale nie tak, że za jej zamilknięcie, musiał zapłacić wieszakiem wbijającym się w żebro i futrami ściskającymi go z każdej strony. To też wcale nie tak, że on nie miał pojęcia skąd oni mają te cholerne futra).

[O]SZAFAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz