Georgia

142 33 0
                                    

I: Powrót


Na początku była cisza. A może nigdy jej nie słyszałem, dławiąc się łomotem własnego serca? Nie mogłem winić jednak mojego organizmu za okazywanie zdenerwowania. W końcu miałem go zobaczyć po sześciu miesiącach rozłąki.

– Panie Hamilton, jest pan pewien, że... – pytanie konsultanta medycznego wybiło mnie z równowagi, nie zdążyłem pohamować wściekłego spojrzenia, które uciszyło przystojnego młodzieńca.

Oczywiście, że byłem pewien. Jak nigdy w życiu.

– Tak. Chcę się z nim zobaczyć

Przynajmniej mój głos brzmiał stanowczo, gdy tego potrzebowałem.

Drzwi skrzypnęły równo, napinając wszystkie mięśnie mojego ciała. Patrzyłem, znieruchomiały, jak sadzają go naprzeciwko mnie, wymizerowanego, na skraju życia i normalności. Troska musiała odbić się na mojej twarzy, bowiem gdy uniósł wzrok, skrzywił się, gardząc moją łagodnością.

– Przyszedłeś. – Boże święty w niebiosach, ten głos. Zaczęło mi się zbierać na płacz. Nieprzyjemny pogłos strachu i wyniszczenia na zawsze miał spaczyć ton wypowiedzi mojego ukochanego. Nie dbałem o to. Tak jak o inne drobiazgi. Takie jak niechlujna broda, podkrążone spojrzenie, czy zupełnie pogardliwy uśmiech, jaki zdobił jego twarz.

Mimowolnie uśmiechnąłem się z całą delikatnością, jaką czułem w sercu.

– Oczywiście, że tak. Zabieram cię do domu.

Konfuzja błysnęła w jego oczach.

– Do domu? – Sztylet wbił się w moje serce, błękitne tęczówki zrobiły się puste. – O jakim domu mówisz, Alexandrze?


II: Dom nasz, niewielki


Niebieskie dachówki nie wydały mu się znajome, gdy szliśmy pod ramię od taksówki. Słońce rozświetlało wszystko romantycznym blaskiem, a może to moje samopoczucie dyktowało mi taki odbiór natury? Może John widział to wszystko całkiem odmiennie?

Pierwsze kwiaty wspaniale kontrastowały z krzewami, pnącymi się wzdłuż ogrodzeń pojedynczych domków na przedmieściach, nadając im lekkości i pewnej finezji, którą tak ceniłem w krajobrazie.

– Pięknie tu, nie uważasz? – zagadnąłem przelotnie, zauważając zaraz, że jego smutne oczy wpijały się w chodnik bardziej zachłannie, niż w otaczającą nas świetność przyrody. Martwiło mnie to, zwłaszcza że w zamknięciu nieczęsto było mu dane oglądać świat. Jak ci obrzydliwi ludzie błagali, bym ich nienawidził, doprawdy.

John przygryzł wargi, nie zmieniając punktu, w który spoglądał.

– Nie, nie uważam, Alex. – Sposób, w jaki wypowiadał moje imię, jakby było obcym słowem, znalezionym przypadkowo w słowniku, zmuszał mnie do niepokoju. Nie chciałem sobie wyobrażać, ile musiał przecierpieć. Ja sam rozdzierałem swoją duszę na kawałki każdej nocy, łkając, że tak długo nie byłem w stanie nic zrobić, by przybliżyć go do wolności, która się mu należała. Ale mój ból tęsknoty i wyrzutów sumienia, nie mógł się równać z jego żalem.

Ubolewałem czasami, że nie posiadam większej empatii i wrażliwości, chcąc jak najgłębiej zrozumieć zgryzoty i niejasności trawiące Johna. Zawsze był dla mnie wyjątkiem. Tylko dla niego miałem ochotę podejmować ten wysiłek.


III: „Słowa, słowa, słowa" – Hamlet, akt II, scena 2, William Shakespeare


powrót do domu |Modern AU! Lams|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz