- Niezły ruch jak na otwarcie – stwierdziłam, rozglądając się dookoła pubu.
Siedziałam przy barze, czekając aż moi przyjaciele rozstawią na scenie sprzęt, żebyśmy mogli zacząć występ.
Mieszałam słomką w szklance z wodą i obserwowała coraz to nowsze twarze, które pojawiały się w wejściu.
- Rzucisz tylko hasło, że darmowe drinki dla pierwszych 40 osób i popatrz co się dzieje – parsknął śmiechem Rory, wycierając ścierką kufel do piwa.
Rory był kuzynem Jeremy'ego, naszego perkusisty oraz jednego z moich najlepszych przyjaciół.
Na początku wakacji odnalazł tę piwnicę na Manhattanie i dostał olśnienia, że powinien otworzyć własny Irish Pub.
My, to znaczy ja, Jeremy, Adam i Tyler, jako świetny zespół oraz początkowi studenci, którzy pragną wyrwać się z zakichanej dziury jaką jest Monroe, zaproponowaliśmy, że będziemy umilać klientom wieczory muzyką na żywo.
Gorączkowo szukałam mieszkania albo kawalerki nawet współlokatora, żeby móc się tu przeprowadzić.
Nie zamierzam dojeżdżać z domu 50 kilometrów na zajęcia i do pracy. Nie chcę mieszkać z chłopakami. I tak spędzamy razem ZA DUŻO czasu.
Spóźniłam się też, żeby zająć miejsce w akademiku.
Zostałam dosłownie na lodzie, a początek roku za tydzień.
- Nie znasz jakiejś przyzwoitej dziewczyny, która ma wynająć pokój gdzieś w pobliżu? – pytam Rory'ego.
Brunet mruży oczy spod gęstej, brunatnej grzywki.
- Przyzwoitej? Nie mój typ, księżniczko – odpowiada i puszcza mi oczko.
Przewracam oczami i zeskakuje ostrożnie z krzesełka barowego, uważając na frędzle od moich zamszowych spodni.
Chwytam swoją szklankę i przeciskam się przez tłum ludzi na scenę, sprawdzić jak leci chłopakom.
Wszystko jest już gotowe.
Jeremy usadawia się za perkusją i wiąże swoje blond loczki w koka z tyłu głowy.
Adam poprawia pomarańczową bandanę, którą obowiązał sobie wokół szyi. Niesamowicie kontrastuje z jego brązową skórą i złotym cieniem na oczach.
Natomiast Tyler dostraja gitarę.
Wyglądał świetnie, jak zawsze zresztą. Kosmyki czarnych włosów opadały mu na czoło, a koszulka na ramiączkach odsłaniała jego opalone ręce.
Nieświadomie ścisnęłam usta w cienką kreskę, zapominając, że pomalowałam je wcześniej karminową pomadką.
- Gotowa? – Tyler podnosi na mnie wzrok ze swoim pięknym uśmiechem, a ja czuję jak miękną mi kolana.
Kiwam głową i odkładam szklankę na podest.
Adam daje znak Rory'emu, że już czas aby nas zapowiedział.
W przeciągu dziesięciu minut pub zapełnia się po brzegi.
*
Mija dwudziesta druga kiedy kończmy występ.
Wydaję mi się, że całkiem nieźle nam poszło. Ludzie kiwali z uznaniem głowami, niektórzy nagrywali swoimi telefonami, a nawet znalazło się kilka osób, które wstały od stolika i podeszły bliżej sceny, żeby pobujać się z nami w rytm muzyki.
Było bardzo przyjemnie.
Zespół dla nas nie był najważniejszą rzeczą, nie wiązaliśmy z nim przyszłości. Było to jednak coś co dobrze nam wychodziło i sprawiało przyjemność, a jeśli jeszcze dzięki temu mieliśmy zarobić to, czemu nie.
Wysyłam esemesa do mojego starszego brata Josepha z pytaniem, kiedy po mnie przyjedzie.
Po chwili dostaje odpowiedź, że będzie dopiero za pół godziny.
Po naszym występie w tle sączy się muzyka z głośników.
Pomagam chłopakom spakować sprzęt.
- Hej, Riley, jeśli chcesz możesz przenocować dzisiaj u nas – proponuje Tyler. – Chyba nie macie nic przeciwko – zwraca się do chłopaków.
Oni posyłają żartobliwe spojrzenie nam, ale kręcą głową.
- Dzięki, ale Joseph już po mnie jedzie – macham ręką i chowam przedłużać do plecaka.
Sięgam po swoją szklankę, aby odnieść ją do baru.
W pubie robi się trochę rzadziej, ale nadal jest pełno.
Za barem jest pusto, dlatego przechodzę za kontuar i odkładam szklankę do zlewu.
- Co mogę zrobić, żeby dostać piwo? – słyszę za sobą jęk dziewczyny.
Odwracam się do dziewczyny, która ze zniecierpliwioną miną na mnie patrzy. W dłoni trzyma banknot i kawałek plastiku.
Czarne włosy ma upięte w dwa koczki po obu stronach głowy.
Rozglądam się, ale nigdzie nie widzę Rory'ego. W końcu dostrzegam go przy stoliku z wyzywająco ubraną blondynką.
Nawet nie silę się, żeby zwrócić na niego swoją uwagę.
Sięgam po kufel spod lady i przystawiam go do kraniku z piwem.
- Nie zapytasz mnie o dowód? – dziwi się.
- Szczerze to nawet nie jestem barmanką – wzruszam ramionami, po czym obie parskamy śmiechem.
- Popatrz, przygotowałam go specjalnie – pokazuje mi kawałek plastiku, który wcześniej zauważyłam w jej drobnej dłoni.
Przyglądam się zdjęciu i po chwili dochodzę do wniosku, że to zupełnie dwie inne dziewczyny. Podobne może dla faceta, ale nie dla spostrzegawczej mnie.
- Prawie się nabrałam – przyznaje i stawiam kufel z piwem przed nią.
Brunetka podaje mi banknot, ale go nie biorę.
- Na koszt firmy – mówię.
A masz Rory, to za bajerowanie łatwych panienek, a nie pracowanie.
Dziewczyna ze zdziwieniem uśmiecha się i wystawia rękę.
- Jestem Wren.
- Riley, miło mi – ściskam jej dłoń.
- Świetny występ! Będziecie grać codziennie? – pyta i upija łyk trunku.
- Tak często jak będziemy mogli, ale biorąc pod uwagę, że za tydzień zaczynamy studia, to może być ciężko – wzdycham.
- Pierwszy rok?
Kiwam głową.
- Też to czujesz? To przeznaczenie! Połączyło nas przeznaczenie, tydzień przed wstąpieniem w progi NYU. Dostałaś się na NYU, prawda?
- Tak – śmieje się.
Ta dziewczyna jest niesamowita.
- Uff – wypuszcza głośno powietrze. – Coś mi mówi Riley, że zostałyśmy dla siebie stworzone.
- Czy oznacza to, że może szukasz współlokatorki?
Dziewczyna łapie mnie za dłonie.
- Niestety, ale moja kochana mama przypisała mnie już do akademiku – jęczy.
Wtóruje jej poirytowana.
- Ale popytam w okolicy – mruga do mnie i zabiera swój kufel, odchodząc od baru.
________________________________________
Dzień dobry
nie mam żadnego konkretnego planu na razie, ale może komuś się spodoba i da szansę ;3
YOU ARE READING
Współlokatorzy
Romance- Czy ty kiedyś widziałeś jak wygląda klaun? - zauczynam się puszyć. - Widzę go codziennie - uśmiecha się sztucznie i puszcza mi oczko. - Potrafisz nie być dupkiem? - warczę. - Potrafisz nie wyglądać jak przedszkolak?