III

242 22 20
                                    

Podziemny parking roił się od - rzecz jasna - samochodów, które posłusznie oczekiwały na swoich kierowców. W galerii pełno było ludzi, tłumy rwały się do najnowszych promocji, a rodziny wypoczywały, wdychając ciepłe powietrze. Wieczór sprawiał wrażenie coraz bliższego, niebo okrywała szafirowa peleryna otoczona gwiazdami, a szum z ulicy już nie przeszkadzał tak bardzo w rozmowie.

Obok czarnego chevroleta suburbana stały bowiem dwie osoby, jedna wyższa od drugiej. Niższy, starszy mężczyzna, którego siwa czupryna przeczesana była do tyłu, poprawił swoje okulary. Miał na sobie granatową kurtkę, lecz pod nią dało się zauważyć biały fartuch. W dłoni trzymał niewielką walizkę i wyglądał na zestresowanego.

Drugi z nich patrzył na starca z pogardą. Czarne jak smoła włosy były właściwie idealnie związane w kucyk, a pod nosem główną rolę grał mały wąsik. Skrzyżował ramiona, zerkając krótko na mężczyznę stojącego kawałek dalej. Pilnował on uczestników konwersacji, rozglądając się dookoła.

- Twój termin minął wczoraj. Dlaczego nie pojawiłeś się w wyznaczonym miejscu?

- Miałem dużo pacjentów, nie mogłem tak po prostu wyjść — starzec spojrzał niepewnym wzrokiem.

- Julien, jeżeli nie zorganizujesz towaru do jutra o tej samej porze, będę zmuszony rozmawiać z tobą w inny sposób — stwierdził ciemnowłosy, kręcąc delikatnie głową. Jego stoicki spokój zdolny był przerazić niemalże każdego.

- Rozumiem — przełknął ślinę. - Pięć kilogramów.

- Cóż — pogładził swój podbródek, robiąc krok w kierunku lekarza. - Z powodu opóźnień mój pracodawca życzy sobie podwojenia.

- Co? — wzdrygnął się Julien. - Dziesięć kilogramów? Na jutro? To niemo-

- Już nie moja trudność, jak tego dokonasz, doktorze — odparł chłodno, po czym podniósł nagle głowę. - Słyszałeś to?

Mężczyźni zaczęli się rozglądać, gdyż ich uwagę przykuł jakiś bliżej niezidentyfikowany dźwięk. Po chwili jednak spoczęli na poszukiwaniach.

Jednakże, przeczucia były jak najbardziej uzasadnione. Kilkanaście metrów dalej, za srebrnym jeepem, kucał inny chłopak - znacznie młodszy od duetu. Podsłuchiwał rozmowę, trzymając w dłoni nagrywarkę. Umięśniony, ciemnoskóry młodzieniec zmarszczył swoje krzaczaste brwi, gdy starcy zaczęli się rozglądać. Czarne włosy uczesane były niezbyt starannie, a jego brązowe oczy badały uważnie otoczenie, zachowując przy tym ostrożność.

- Lepiej, żebyś nie zawiódł mojego pracodawcy — dodał na odchodne jeden z rozmawiających.

- Kiedy go spotkam, Clouse?

- Widzimy się jutro o tej samej godzinie, doktorze Julien — wyminął pytanie, ruszając do osoby ich pilnującej.

Coś jednak sprawiło, że się zatrzymał. Jakiś odgłos go unieruchomił.

Dzwonek telefonu, który dochodził z kilkunastu metrów.

- Sprawdź to, Karloff — nakazał znacznie większemu od siebie ochroniarzowi, kierując się do chevroleta.

Ten przytaknął, podążając za owym dźwiękiem.

- Cholera — mruknął pod nosem kucający chłopak, próbując wyłączyć telefon. Wyjrzał zza drzwi auta i momentalnie upadł na ziemię. Strzelił do niego bowiem podchodzący mężczyzna, pudłując.

- Lepiej wstań, tchórzu — warknął Karloff, będąc coraz bliżej.

Chłopak o kruczoczarnych włosach zabrał głęboki wdech, ścisnął nagrywarkę i ruszył sprintem do tylnego wyjścia. Pochylał się przy tym znacznie, by nie zostać zauważonym. Błagał w myślach o ratunek i przetrwanie. Kolejny strzał padł w jego stronę, jednak ponownie spudłował. Młodzieniec dobiegł do drzwi i wpadł na tłum. Był na chodniku. Był bezpieczny. Natychmiast założył kaptur, a następnie wcisnął się głębiej między ludzi, idąc ze spuszczoną głową. Nagrywarkę schował do kieszeni i odetchnął z ulgą, gdy mógł spokojnie stamtąd odejść.

Krawat |NinjagoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz