Stało się. Los zmusił nieszczęsnego Marcela do emigracji. To już kolejna zaraz po pobycie w więzieniu i uznaniu go za wroga publicznego przykra niespodzianka w jego życiu. Kochał Litwę i z wielki bólem podchodził do jej opuszczenia. Można by rzec, ze pragnął tej emigracji jak . Był smutny, choć drugiej nadziei dodawała myśl, iż gdzieś na świecie jest ktoś, komu spodoba się jego twórczość. Kto dostrzeże jego talent i da mu inspirację do dalszego pisania. Pomyślał, że odpowiednik miejscem na rozpoczęcie takiej kariery byłby Paryż. Jego nastrój wahał się więc niczym u nastoletniej kobiety. Alan z kolei nie zdradzał żadnych większych emocji. Tak jakby bycie poszukiwanym w całym Imperium Rosyjskim bandytą było codzienną rutyną w jego życiu. W zasadzie to faktycznie tak było. Chłopak zdecydowanie wyprzedzał krokiem przygnębionego poetę i obracał się jedynie co jakiś czas, patrząc na jego żałosną posturę. Łeb zwiesił w dół, wlókł się jak żółw, nic nie mówił i skubał paznokcie.
- Boże wszechmogący. Niech on się wreszcie pozbiera. – szepnął.
Szli jeszcze przez chwilę, po czym Alan obrócił się i podszedł do Marcela.
- Posłuchaj – przemówił – Jeżeli chcesz ze mną iść to nie z taką miną. No już! Głowa do góry! Pewnie wypięta pierś, uśmiech na twarzy i zasuwaj mi do Warszawy.
Marcel westchnął, ale podniósł głowę i powiedział:
- Ech... masz rację. Nie mogę się poddawać. Optymizm dodaje sił.
- No. To rozumiem. Nie możesz się tak mazgaić, bo inaczej to ty sobie w życiu nie poradzisz, człowieku.
Marcelowi nieco polepszył się humor. Do Warszawy był jednak jeszcze całkiem spory kawałek drogi, a myśl o konieczności przebycia całego tego dystansu na piechotę skutecznie demotywowała Marcela. Wtedy też nasunęła mu się pewna myśl.
- Mam takie pytanie. – zagaił.
- No?
- Czy ty cały czas podróżujesz pieszo?
- No nie zawsze. Czasem kradnę jakieś konie, innym razem doczepiam się do jakiejś aktualnie jadącej karety... szkoda, że teraz nic nie przejeżdża.
- Musiałeś wiele przeżyć.
- Oj tak... mimo, że mam dopiero 23 lata doświadczenia w życiu nie można mi odmówić.
- Byłeś może na zesłaniu?
- Eeem... tego w swoim bogatym życiorysie jeszcze nie mam. Ale biłem się za to z Austriakami, Ruskimi... a najwięcej proszę ja ciebie to wybiłem Prusaków.
- Hm. A jakiś powód?
- Zwyczajnie mam do nich blisko. Bo wiesz... mieszkam w Poznaniu... a raczej mieszkałem tam kiedyś. Ograbili naszą rodzinę z odwiecznego majątku. Ten dwór zbudował mój prapradziadek.
- Jesteś z rodziny szlacheckiej?
- Ależ oczywiście. Z tym, że nasz ród zaraz po zaborach został splugawiony przez parszywy naród pruski. Od tamtej pory się na nich mszczę. Pamiętam to jak dziś... Byłem taki mały... szczęśliwy... wiesz, typowy dzieciak. Niczym się nie przejmowałem, biegłem po lasach – tutaj zachichotał - Byłem szczery do bólu. Oj tak. To jedno mogę przyznać. Ale pewnego dnia Prusacy po prostu wpadli, złupili, zagarnęli, wygonili rodzinę, a ojca wzięli do aresztu – tutaj na chwilę urwał. Marcelowi zdawało się, że widzi drobną kroplę spływającą po policzku towarzysza – I te słowa, które mi powiedział: „Będziemy walczyć - za Polskę i Polaków". To właśnie od tego czasu pomagam każdemu rodakowi. Wziąłem sprawy w swoje ręce, trenowałem u najlepszych Wielkopolskich szermierzy, byłem członkiem lokalnej armii narodowo-wyzwoleńczej, a teraz przemierzam po raz enty te same miejsca, jednakże za każdym razem widzę zupełnie nowych ludzi...
Zapadła cisza.
- Jakie to głębokie. – skomentował trafnie Marcel.
- No, ale nie ma co patrzeć na to co było. Ważne jest to co będzie.
- Zgadzam się. Muszę znaleźć kogoś, kto dostrzeże mój geniusz!
- Szukaj, a na pewno kiedyś znajdziesz.
- To jest pewne. Hej. A może ty byś ocenił jakoś moje prace?
- Ech... wiesz na sztukę to ja jestem tak wrażliwy jak na widok krwi, ale dawaj.
Marcel wzdrygnął się.
- Krew... brrr... ohyda. Robi mi się słabo nawet na samą myśl o niej.
- Dobra już. Daj mi te swoje liryki.
Marcel wyjął ze swojego bagażu podręcznego pognieciony zwój pergaminu.
- Mickiewicz trochę po nim pojechał. – przyznał z przykrością.
- Kto? – zapytał Alan.
- Adam Mickiewicz.
Alan wzruszył ramionami i patrząc się w pergamin rzekł:
- Nie słyszałem o nim.
W ciszy analizował twórczość Marcela, a ten z niecierpliwością czekał na werdykt. Może tym razem ktoś go doceni, ktoś da mu szansę sukcesu, ktoś powie w końcu „Stary! W życiu nie czytałem czegoś lepszego". Tak. Tak musiało być. Marcel czuł to wewnętrznie, już oczekiwał w zachwycie na słowa, które zmienić mają cały jego świat. I kiedy już w przypływie optymizmu myślał o karierze usłyszał jedyne: „Nie żeby coś... ale ja tu widzę jedynie szereg słów ułożonych w bezsens, które tylko się rymują.". No tak... to musiało się tak skończyć...
YOU ARE READING
Droga pewnego poety
AdventureOto nieznana historia człowieka nad wszech miar ciekawego. Jednego z konkurentów Mickiewicza i prawdziwego obieżyświata (choć nie z wyboru). Poznajcie Marcela - tchórzliwego grafomana z głową w chmurach, którego los wpląta w szereg niespodziewanych...