🔥 osobliwa afirmacja 🔥

110 12 13
                                    

      Marcin właściwie pamiętał dzień, w którym spotkali się po raz pierwszy

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

      Marcin właściwie pamiętał dzień, w którym spotkali się po raz pierwszy. To żadna romantyczna historia, po prostu usłyszał jak wykłóca się ze sprzedawcą w McDonaldzie. O nic ważnego, tylko, że nie dostała ketchupu do frytek, a przecież zamawiała. Wtrącił się, zaproponował swój, a ona się zgodziła, uspokajając nieco swoje zszargane nerwy. Nie był jednak pewien, czy to tamtego dnia ich relacja się zawiązała, czy stanowiła tylko wstęp do rozwinięcia, jakie przygotowało dla nich życie. W każdym razie pomyślał, że to bardzo niezwykła dziewczyna.

      Amelia była jedną z bardziej pokręconych osób, jakie można było spotkać na tym terenie użytkowania. Słynny przykład stanowił fakt, że jadła ona surową, mrożoną pizzę bez wcześniejszego ogrzania jej. Gardzę piekarnikami — mawiała, patrząc się wyzywająco w stronę Marcina, który ironicznie jej przyklaskiwał. Dziwna to była dziewczyna, a sposób obcowania z nią powinien mieć własną instrukcję tłumaczącą co i jak, no i po co. Właściwie pozostawało pytanie, skąd bierze ona swoją energię i tendencję do tych zachowań. Jej rodzina była normalna, nawet zbyt porządna, by wychować kogoś takiego. Amelia twierdziła, że może miałam babcię, taką urodzoną na preriach, pędzącą w samych bokserkach i kapeluszu po stepach. Przeważnie ludzie w to wątpili, bo dlaczego miałaby być z nią spokrewniona, skoro jej najbliżsi przodkowie nie widzieli świata poza krajem ojczystym. A jeśli widzieli, to tylko na pocztówkach. Ale trzeba było pomyśleć, że miała ona jedną ciocię podobną do niej samej usposobieniem. Czy aż tak, to budziło wątpliwości. Wolała określenie wyjątkowości niż dziwności, bo jak tu się chwalić czymś takim. Co właściwie znaczyło bycie dziwnym? Może odstawała nieco od normy, ale nie ona jedna na świecie o barwnej osobowości.

      I mogłoby się wydawać, że osoba ta nie miała absolutnie żadnych zmartwień, a jej życie usiane było najlepszymi opowieściami. Zdarzały się momenty, w których nie ukrywała tego, jak bardzo coś ją zabolało. W większości przypadków jednak zbyt dużo narzekała, wygłaszała prawdziwe poematy melodramatyczne, użalając się nad sprawami nieistotnymi. Doprowadzała swoich znajomych do szewskiej pasji, dzwoniąc w nocy i ogłaszając dumnie, że tak, spotkanie właśnie teraz, stoję pod twoim blokiem. Trzeba przyznać, że było w tym coś osobliwego, co sprawiało, że chciało się z nią spędzić czas, a później jeszcze więcej. Istota w pełni nieprzewidywalna, strach pomyśleć, co może wymyślić następnym razem. Ale była lojalna — to trzeba przyznać. Nie wystawiała nikogo, a jeśli już, to tylko i wyłącznie ze swojego nierozgarnięcia i zdolności do przypadkowego umykania dat i planów. Potrafiła stanąć w czyjejś obronie, gdy uważała, że jest atakowany bezpodstawnie. Ta sama dziewczyna mogła też wtrącić się w rozmowę osób stojących przed nią w kolejce w sklepie, żeby przekazać im, że są w błędzie. Albo się ją lubiło, albo po prostu omijało łukiem. Wyjątkiem był Marcin — średnio trzy razy dziennie chciał ją gdzieś porzucić na odludziu, a dwa razy na tydzień prosić o rękę, bo, cholera, drugiej takiej nie znajdzie nigdzie.

      Marcin pamiętał jeszcze dzień, gdy odwiedził Amelkę u jej babci, spędzała tam weekend. I dziewczyna pisała do niego mnóstwo wiadomości, że tak się żyć nie da, że na tej wsi wymrze jej jednoosobowy gatunek. I może chłopak się trochę przejął, ale nie wierzył jej na tyle, żeby bać się przestąpić próg babcinego domu. Szybko się jednak zorientował, z jaką kobietą ma do czynienia. Jaki kawaler śliczny — mówiła, mlaskając przy tym zadowolona. Tutaj szarlotka, tam może kompociku. I usiądź, chłopie, Amelusia nie ucieknie, bo gdzie by miała? I to wypytywanie, czy zdrowie w rodzinie, czy wnuczka grzeczna ogólnie, a jak u rodziców i gdzie pracują. Speszyło go to strasznie, a zwykle tylko Amelka go onieśmielała, ale tylko tak troszkę, tylko nos lekko zaczerwieniony. Udręką była ta godzina spędzona na niskim taborecie w kuchni, w której absolutnie nic nie było dopasowane. Dziewczyna tylko stała oparta o framugę, mieszając bardziej w cukrze z wodą, niżeli herbacie. I tylko czasami przewróciła oczami, rzuciła babciu, dajże spokój i kręciła się niecierpliwie tu i tam, szurając stopami po wzorzystym dywanie. Marcin nie był szczęśliwszy nigdy, niż wtedy, gdy opuścił dom, mogąc odetchnąć wreszcie. Barwny, głośny śmiech dziewczyny lawirował między nimi jak ćmy, nie motyle.

✔Osobliwa afirmacja Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz