XXII. Moment zwolnienia

1.6K 262 77
                                    

Poruszał się nieśpiesznie, spacerując przez puste pomieszczenia jak samotna zjawa. Z nadmiernego emocjonowania się przeszedł w stan przeciwny, niemal całkiem apatyczny, niechętny do egzystencji. Już sam nie był pewien, co jest w sumie gorsze.
Śniadanie zjadł samotnie, kiedy Lucjan szykował się do wyjścia, a Jack kończył układać sztućce w szufladach, które, skrzypiąc jak stare kurwy, przyprawiały detektywa o dreszcze Obudził się późno, sam posiłek kończąc w okolicy godziny piętnastej, a to wydawało się idealnym czasem na skosztowanie kilku kropel prezentu od Abottona.

Dotrzymując danej Jackowi obietnicy, wyszedł na werandę, w dłoni trzymając dwa wywrócone do góry nogami kieliszki i butelkę czerwonego, wytrawnego wina. Bertrand siedział na jednym z dwóch krzeseł, skierowany twarzą do ogrodu, w pierwszej chwili nie słysząc chyba zakradającego się do niego detektywa.
- Przeszkadzam? - spytał Surre, kiedy przysiadł się do niego i postawił oba kieliszki na niedużym, okrągłym stoliku.
W odpowiedzi Jack zaraz się wyprostował, a białe, zasłane poduszkami ratanowe krzesło zatrzeszczało pod jego ciężarem.
- Nie, oczywiście, że nie, proszę pana - powiedział, kiedy Surre nalewał już wina do obu kieliszków.
Prawda była taka, że nie do końca miał ochotę na towarzystwo mężczyzny, obawiał się niewygodnych pytań i niezręcznych rozmów, atmosfera między nimi była napięta i pełna niedopowiedzeń już od długiego czasu, jednak wydawało mu się, że po wczorajszym dotyku blondyna, wszystko wydawało się stężeć jeszcze bardziej. Może to wszystko było tylko w jego głowie, może nadawał rzeczywistości taki wygłos, jaki podświadomie pragnął, ale nie zmieniało to jego nastawienia. Mimo to wywnioskował, że uciekanie przed Bertrandem już pierwszego dnia jego pobytu w posiadłości Surrego będzie zwyczajnie niegrzeczne. Dlatego westchnął cicho i, upijając łyk słodkiego alkoholu, przymknął powieki, wzrok kierując bezpośrednio na ogród. Miał niemałe szczęście, widok z jego werandy rozpościerał się bezpośrednio na ogród potężne hortensje i czule ukształtowane przez Leona krzewy, które skutecznie blokowały zdecydowaną większość ulicy, nadając przyjemne poczucie intymności i odizolowania. Większa część jego sąsiadów ową intymność mogła doświadczyć jedynie w zaciszu własnego domu, z uwagi na proste, minimalistyczne ogrody. Surre pragnął, aby jego podwórze miało barokowy posmak przepychu. Skłonności do nudyzmu do czegoś zobowiązują.
- Panie Surre... - Jack jako pierwszy przerwał ciszę, poruszając się w trzeszczącym krześle. - Przepraszam, jeśli moje wczorajsze zachowanie było bezczelne - kontynuował, kiedy blondyn obracał głowę w jego stronę. - ... Zmartwiłem się i... naprawdę wolałbym, aby nie chodził pan samotnie w takie miejsca.
Detektyw zamrugał zmieszany, wbijając w blondyna spojrzenie, którym sam nie wiedział, co chce przekazać. Wdzięczność? Urażenie? Nigdy nie czuł, że potrzebuje ochrony, wydawało mu się raczej, że potrafi dobrze o siebie zadbać, a pokazanie broni wystarczy jako ostrzeżenie. Jednak teraz sam nie był już pewien swojej siły, a sina obręcz na szyi zdawała się okazyjnie zaciskać jak sznur na szubienicy, przypominając, że dał się podejść.
- ... Dziękuję - odparł w końcu - zastanowię się.
W odpowiedzi Jack uśmiechnął się ciepło, wywracając żołądek Leona do góry nogami.

Zapraszając go do siebie, nie do końca przemyślał swoje postępowanie; rozmowa, którą słyszał, przylegając plecami do ściany szpitala, namieszała mu w głowie i, zupełnie naprzeciw własnemu rozsądkowi, poczuł chyba iskrę naiwnej nadziei na coś, co nigdy nie miało być mu dane. Dziecinada. Cały był dziecinny i głupi.
- Czy... - zaczął powoli, orientując się, że chyba wypada zadać to pytanie - sytuacja między tobą a Aleną jest jeszcze do... wyjaśnienia?
Uśmiech Bertranda nagle zniknął, a on sam westchnął cicho i odwrócił wzrok, którym dotychczas świdrował detektywa.
- Raczej nie. Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że tak będzie najlepiej.
- Ach... rozumiem.
Jack zamilkł na moment, patrząc przed siebie pustym wzrokiem, nim przygryzł wargę i kontynuował.
- Oszukiwałem ją wystarczająco długo i cieszę się, że wszystko skończyło się teraz, a nie po ślubie... bo jest... jest ktoś jeszcze. A ja zachowałem się nie w porządku, nie potrafiłem tego zakończyć.
Surre nienauczony rozmów o uczuciach i związkach, naprężył się w swoim siedzeniu.
- Kochanka...? - zapytał niepewnie, domyślając się, że Jack chce drążyć temat.
- Nie, nie jesteśmy razem. Praktycznie rzecz ujmując, nie mam szans u tej osoby - odpowiedział od razu, upijając zaraz łyk wina. - Ale... w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że darzę tę osobę większym uczuciem niż Alenę. Między nami po prostu się wypaliło, ona chyba też zdawała sobie z tego sprawę, ale dalej w to brnęliśmy.
- Jesteś pewien?
- Tak... jesteśmy z różnych światów, proszę pana - kontynuował, ponownie obracając głowę w stronę arystokraty - ale jeśli istnieje jakieś przeznaczenie - uśmiechnął się, jakby rozbawiony własnymi słowami - to myślę, że ma niezłe poczucie humoru, stawiając nas w takiej sytuacji.
Surre odetchnął nieco głębiej, prostując się w swoim siedzeniu. Trybiki w jego głowie zaczęły pracować, obracając się leniwie, naoliwione nową myślą.
- Zawsze jest jakaś szansa - stwierdził.
- Też tak myślałem, przez jakiś czas byliśmy blisko, ale teraz chłód powrócił, a ja nie wiem co robić, aby go przełamać.
Na te słowa naprężył się cały, a jego organy przyległy do siebie ciasno, jak ściśnięte w imadle.
- Może ta osoba też nie wie - powiedział cichym, wpadającym w szept głosem.
- Taką mam nadzieję. Wciąż czekam na sygnał.
Czuł na sobie spojrzenie zielonych oczu, kiedy dopijał swoje wino. Coraz bardziej przekraczali tą niewidzialną granicę. Czy w ogóle chodziło o niego? Miał przenikliwe uczucie, że tak.
A jeśli jednak nie?

Ironia przekwitu | bxbOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz