bury a friend 

360 39 1
                                    

Kolejne dni mijały Decepticonom na przygotowaniach do użycia technologii łącza korowo-hipokampowego. Shockwave nadzorował wszystko, osobiście usprawniając systemy tak, aby te pozwoliły na wybudzenie Lorda ze śpiączki. Pomagał mu Tarn, którego wybrano na tego, który uda się do umysłu swego pana, zaś Starscream jedynie przyglądał się temu z boku.

Nie był już taki pewien, czy chce tego przebudzenia. Owszem, wolałby, aby to Megatron walczył, ale posiadanie władzy było dobre. Nie musiał znosić już bicia i wiecznego tłumaczenia się ze wszystkiego. W jego umyśle zaświtała nawet pewna, nieśmiała myśl. Może porzucić tak wojnę na poczet pokoju z Autobotami? Może to już od lat nie ma sensu? Może to jednak Autoboty miały rację, a nie Megatron?

Zresztą, nieistotne, kto ją miał, skoro ich planety już nie ma. A co im z Ziemi? Trochę energonu, nic więcej. Nienawidził ludzi, nie widział w nich nic, co mógłby się przydać. Tęsknił za domem, tak jak wszyscy inni. Chciałby cofnąć się w czasie, znowu przespacerować się ulicami stolicy i stanąć na balkonie własnego mieszkania z drinkiem w dłoni. Może znalazłby sobie kogoś, z kim zechciałby spędzić resztę życia? Na wojnie nie było tej możliwości.

Westchnął ciężko, odkładając datapad, po czym opadł na łóżko. Tak wiele niewiadomych. Nie podobał mu się sojusz z Autobotami i władza Prime'a, lecz to pozwoliłoby mu przeżyć, gdyby jednak to oni zdołali wygrać. A nawet przejść do historii jako ten, który wyciągnął dłoń i przyczynił się tym samym do hipotetycznej odbudowy domu. Uśmiechnął się krzywo do siebie – nie mógł zarzucić sobie braku ambicji, wcześniej tak pilnie podcinanych przez Lorda.

— Starscream — usłyszał ponury głos w komunikatorze. Spiął się na sam dźwięk: Tarn — Wszystko idzie po dobrej myśli. Mam nadzieję, że nie chcesz się wycofać z tego przedsięwzięcia.

— Oczywiście, że nie — odparł regent, przewracając oczami, po czym usiadł na łóżku.

— Bardzo dobrze, komandorze — odparł, po czym się rozłączył.

Starscream westchnął ciężko. Powiedzieć, że nie znosił tego egzekutora to jak nie powiedzieć nic. Jednak był bardzo ważną figurą, a jego zaufanie zazwyczaj szło w parze z zaufaniem Megatrona. Jeżeli jednak, czysto hipotetycznie, zechciałby sojuszu z Autobotami, musiałby go usunąć ze swojej drogi, a to mogłoby być ciężkie dla takiej kruchej istoty, jak on.

___________________

Gmach szpitala znajdował się niedaleko od mieszkania Oriona, więc to tam najpierw zabrał on swego towarzysza. Megatron zapierał się, że nic mu nie jest, jednak to, jak starał oszczędzać się lewą nogę, w żaden sposób nie wzbudzało zaufania Paxa. W mieszkaniu zaś posadził go na kanapie, uciszajac, gdy tylko chciał coś powiedzieć.

— Masz odpocząć — rozkazał, na co Megatron cicho parsknął. Oparł się o kanapę, zakładając ręce na piersi, po czym spojrzał na Oriona spode łba, aż temu przeszły po kręgosłupie ciarki.

— Odpocznę na złomowisku — odparł siedzący. Widząc jednak minę Oriona, złagodził spojrzenie i westchnął — Nie patrz tak na mnie.

— Z nas dwojga to ty miałeś minę, jakbyś chciał mnie zamordować — mruknął.

Gladiator odwrócił wzrok na te słowa. Nie mógł temu zaprzeczyć, więc milczał, a archiwista jedynie usiadł obok niego ostrożnie, kładąc mu jednocześnie dłoń na udzie. Zmusił go delikatnie do spojrzenia na siebie, uśmiechając się do niego lekko.

— No, nie smuć się tak. Jesteś wojownikiem, musisz wyglądać groźnie — uznał, po czym pochylił się nad nim i, nim Megatron zareagował, pocałował go mocno w usta. Ten odwzajemnił to dopiero po kilku sekundach, po czym ujął twarz Paxa w dłonie.

Teraz, gdy słońce przebijało się przez okno swoimi ostatnimi promieniami wprost na nich, Orion wydawał mu się najpiękniejszy na świecie. Uśmiechnął się słabo, nie mogąc uwierzyć, że kiedyś stracił taki skarb, i że ten skarb go znienawidził. Pogłaskał go delikatnie, po czym pocałował go namiętnie, przyciągając do siebie. Orion nie protestował.

___________________

Czasem wydawało mu się, że butelka to jedyne, co go rozumie. Obiecywał sobie, że przestanie. Co za głupota...

Zaciągnięte żaluzje, zdjęcie rodziny odwrócone twarzami do ściany. Wokół niewyobrażalny bałagan złożony z pustych puszek i butelek, a na samym środku on: szef gwardii, nienaganny Ultra Magnus zalany w trupa. Mrużył oczy, bo już zaczął widzieć podwójnie i nie wiedział, czy zostały mu cztery, czy osiem puszek. Krótka kalkulacja – ile by ich nie było, za mało.

Ile już nie pił? Wiedział, że długo. Dlaczego do tego wrócił? Nie wiedział, czy bardziej z powodu gladiatora, czy tego, że jego mały braciszek już dorósł. Prowla w ogóle nie brał pod uwagę, on zawsze taki był. Nie miał mu za złe, zwłaszcza że wypuścił go do domu. Skończyło się na mandacie, który znalazł w swojej skrzynce odbiorczej. Już zapłacił. Tak jak wypisał sobie urlop. Nie dałby rady pójść następnego dnia do pracy, czuł to już teraz.

Dlatego zdenerwował się, gdy ktoś uporczywie do niego wydzwaniał. Po którymś razie westchnął ciężko i odebrał.

— Nareszcie odebrałeś! — warknął na niego Wheeljack — Ile mam się do ciebie dobijać, co?

— Trochę szacunku — mruknął Magnus, krzywiąc się na jego ton. Usłyszał w słuchawce ciężkie westchnięcie.

— Piłeś? Pewnie, że tak. Dobra... Nieważne — Kolejne westchnięcie — Musisz się stawić natychmiast. To rozkaz z góry, ale kazali mi...

— Mam urlop, rozumiesz?

— Gdzieś mam twój urlop! Świat się właśnie wali, a ja zaraz u ciebie będę. Zbieraj tyłek, to naprawdę ważne.

— Nic nie jest tak ważne, żeby zbierać mnie z własnego wolnego. Poza... — zamarł w przerażeniu — Poza... Poza zamachem stanu lub stanem wojny — wyszeptał drżącym głosem.

— Gratuluję spostrzegawczości, szefie — syknął Wheeljack kpiarsko — Sentinel Prime. Dziś rano go wyłowili z morza rdzy. Podejrzewają, że robił lewe interesy, ale tym zajmie się twój kumpel z komendy. A teraz... — Donośne walenie w drzwi — Otwieraj, bo się zdenerwuję i wysadzę tę cholerną ścianę.

Lord. [TRANSFORMERS]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz