Rok

343 27 17
                                    

Lato dawało o sobie znać coraz bardziej. Słońce paliło ramiona dziewczyn, rozjaśniało całą okolicę, do tej pory okrytą mgłą i mrokiem ostatnich wydarzeń. Wszyscy uczyli się żyć normalnie, od nowa, jakby kompletnie zapomnieli, kim są i co tu robią. A wszystko przez jedną osobę, która pragnęła zemsty.

Clarke skreśliła kolejny dzień w kalendarzu. Został tydzień. Tydzień do wielkiego dnia, daty tak ważnej w jej życiu, że nie mogła usiedzieć w miejscu. Chodziła w tę i z powrotem, popijając mrożoną kawę i wypalając już ósmego papierosa w ciągu godziny. Max i Madi siedzieli w ogrodzie, młoda uczyła dziadka podstawowych ciosów, od jakich zaczynała swoją przygodę z boksem pod okiem Lexy. Clarke co chwilę wyglądała do nich i prosiła, aby nie zrobili sobie krzywdy - teść młody nie był, a Madi do delikatnych nie należała. Nagle w mieszkaniu rozległ się głośny dźwięk telefonu stacjonarnego. Clarke wystraszyła się i zawołała Maxa. Wydarzenia sprzed roku nasiliły jej lęki i fobie, przez co bała się każdego połączenia przychodzącego. Mężczyzna odebrał telefon i po chwili zawołał Clarke do słuchawki. Ta podeszła niepewnie i przejęła rozmowę.

-Clarke Griffin, przy telefonie. Coś się stało?

-Dzień dobry, ja w sprawie Alexandry Woods. Czy mogłaby pani dziś przyjechać? - Clarke z trudem stała na nogach.

-Czy to coś poważnego?

-Nie mogę nic powiedzieć przez telefon, musimy się zobaczyć.

-Będę za pół godziny. - Odłożyła słuchawkę i od razu poszła do pokoju po leki uspokajające. Wzięła klucze i wystrzeliła jak z procy, nie odzywając się do nikogo.

~~~~

POV CLARKE

Dotarłam pod zakład karny szybciej, niż myślałam. Wyskoczyłam z samochodu i pognałam w stronę ogromnego, szarego budynku ogrodzonego wysokim ogrodzeniem. Niedaleko wejścia był duży plac, coś w stylu spacerniaka. Przechadzały się na nim osadzone w różnym wieku, najczęściej były to stare kryminalistki, które pomordowały swoich mężów czy dzieci. Przedstawiłam się celnikowi i weszłam do środka z eskortą składającą się z dwóch rosłych, czarnoskórych ochroniarzy. Przeszłam przez barierki i ile sił w nogach pobiegłam pod wyznaczony w okienku pokój. Przed wejściem przywitała mnie podstarzała kobieta.

-Indra Nixon, kurator Alexandry. Ty jesteś...?

-Clarke Griffin, narzeczona. I Alexandria, nie Alexandra. - Wyciągnęłam dłoń w kierunku kobiety. - W jakim celu zostałam wezwana?

-Jak pewnie wiesz, droga Clarke, za tydzień kończy się odsiadka Twojej partnerki. Nastąpił przełom w śledztwie, kara dosięgnie prawdziwego sprawcy. - Nogi się pode mną uginały.

-Słucham?! Pani sobie teraz żartuje, prawda? - Spytałam z niedowierzaniem. - Gdzie ona jest? Kiedy będę mogła ją zobaczyć?

-Czeka za tymi drzwiami, musisz tylko podpisać dokumenty. Upoważniła Ciebie, więc musiałam Cię wezwać.

-Podpiszę wszystko, aby tylko wróciła do domu... - Popłakałam się jak małe dziecko. Stałam na środku korytarza i nie wiedziałam, że tak szybko uda mi się ją zobaczyć. Rok czekania na ujrzenie jej uśmiechu dłużej niż dwadzieścia minut przez szybę i jakiś żałosny telefonik. Poszłam razem z kuratorką do gabinetu, podpisałam co trzeba i wyszłam przed budynek i z trudem stałam w miejscu. Chciałam wykrzyczeć całemu światu, że znów będę mogła cieszyć się szczęściem u boku ukochanej. Tak bardzo w to wierzyłam. Żeliwne drzwi ponurego budynku otworzyły się. Z mrocznej, otulonej gniewem i przemocą jamy, wyszła moja królowa, pani mojego serca i, poniekąd, współwłaścicielka moich cycków. Wreszcie ujrzałam ją w normalnych ubraniach, a nie w przydużych łachmanach z kryminału. Wbiegłam na nią i wtuliłam się w jej chude, chłodne ciało. Włosy wciąż pachniały jaśminem. Odwzajemniła uścisk równie mocno. Słyszałam, jak szlocha. Osadzone na spacerniaku biły nam brawo, wiwatowały i gwizdały. Z tłumu wyłoniła się dziewczyna z włosami spiętymi w kok. Podeszła do siatki i zawołała Lexę. Ta podbiegła do niej i zaczęły się uśmiechać do siebie. Nie powiem, byłam w tamtym momencie okropnie zazdrosna.

Bezdomna /ClexaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz