Rozdział 7

284 19 10
                                    

Sobota. Pomimo, że miałam wolne postanowiłam wpaść do Interpolu, aby chociaż zobaczyć jak radzą sobie bezemnie. W końcu i tak nie miałam nic lepszego do roboty. Po wczorajszym popołudniu miałam dość siedzenia na kanapie i ciągłego użalania się nad sobą. Płacz? Nie. Nie miałam już na to siły. Zresztą co on zmieni?

Dzień już na starcie zapowiadał się wspaniale - droga, którą zawsze jeździłam do pracy została zablokowana i w związku z tym musiałam zaparkować dobry kilometr od budynku. Zabrałam torebkę, po czym szybkim krokiem zaczęłam iść przed siebie.

- Przepraszam! - zawołałam, kiedy z powodu swojej nieuwagi wpadłam na idącego przede mną mężczyznę.

Odruchowo podniosłam jego telefon i spoglądając na ekran oddałam go właścicielowi.

- Na szczęście cały... - oznajmiłam, podnosząc wzrok na jego twarz, a nasze spojrzenia w tym momencie się spotkały.

- Nic się nie stało - uśmiechnął się.

Zapadło milczenie. Przyglądałam mu się z zaciekawieniem, sama nie będąc do końca pewna dlaczego.

- Czy my się już gdzieś przypadkiem nie spotkaliśmy? - zagadnął.

- Chyba nie - wykrztusiłam.

- Maciek - mówiąc to wyciągnął dłoń w moim kierunku, a ja niepewnie ją uścisnęłam.

- Łucja.

Nagle oboje usłyszeliśmy niezidentyfikowany dźwięk, który okazał się być dźwiękiem jego telefonu.

- Tak, szefie. Zaraz będę - zakończył połączenie, po czym sięgnął do kieszeni.

- Obowiązki wzywają. Mam nadzieję, że do zobaczenia - odparł z uśmiechem, wkładając do mojej dłoni - jak się zaraz okazało - swoją wizytówkę.

Maciej Madej
Adwokat
634 810 008

- Proszę, proszę panie Madej - uśmiechnęłam się pod nosem.

Po szybkim piętnastominutowym marszu w końcu doszłam do siedziby Interpolu. Od razu skierowałam się do swojego gabinetu, gdzie zastałam młodego mężczyznę ślęczącego nad papierologią.

- W końcu wziąłeś się do roboty? - przywitałam się, zajmując miejsce za swoim biurkiem.

- Łucja? - zdziwił się - A co ty tutaj robisz?

- Przyszłam sprawdzić czy aby przypadkiem się nie obijasz...

- I jak?

- Wzór na postać kanoniczną funkcji kwadratowej.

- Co?

- Sprawdzam czy poprawiłeś swoje umiejętności matematyczne.

- Ale po co mi wzór na postać kanoniczną funkcji kwadratowej w policji?

- No wiesz - wzruszyłam ramionami, jednocześnie stukając długopisem o biurko - Nigdy nie mów nigdy. A wzór to f(x) = a(x-p)2 + q. Pała.

- Wybacz, ale nigdy nie byłem dobry z matmy - roześmiał się - Ale za to mogę bez zająknięcia wyrecytować ci "Inwokację"...

- Litwo, Ojczyzno moja... - zaczęłam.

- Da się ciebie czymkolwiek zagiąć? - zapytał rozbawiony.

- Nie - rzuciłam triumfalnie - Chodziłam do szkoły trzynaśnie lat wcześniej, a pamiętam więcej od ciebie, widzisz?

- Dwanaście - poprawił mnie.

- Tak? - uniosłam brwi - Jak to sprawdziłeś?

- Od mojego rocznika 90 potrafię jeszcze odjąć twój 78...

- Brrr - wzdrygnęłam się - Nie przypominaj czterdziestolatce takich rzeczy, Kornuś.

- Oj tam, nie przesadzaj. Mówią, że życie zaczyna się po czterdziestce.

- Dobra, dobra młody. Wracaj do pracy. Widzimy się w poniedziałek - wstałam z fotela.

- W poniedziałek? - zmarszczył czoło - Chyba zapomniałaś, że jutro idziemy na kolację...

- Nic nie zapomniałam - uderzyłam go w ramię.

- Muszę o ciebie zadbać. Jesteś ewidentnie za chuda - stwierdził.

- Nie umawiam się z kolegami z pracy - przypomniałam.

- A kto powiedział, że to będzie randka?

- Twój wyraz twarzy - rzuciłam, po czym bez słowa opuściłam pomieszczenie.

(...)

Dochodziła osiemnasta.
Znudzona krzątałam się po mieszkaniu. Usiadłam na sofie i z kieszeni spodni wyciągnęłam wizytówkę otrzymaną dzisiaj rano. Zaczęłam obracać ją w dłoniach. Po długich przemyśleniach w końcu doszłam do wniosku - dlaczego nie?

- Madej, słucham?

- Cześć... - wykrztusiłam.

- Przepraszam, ale kto mówi?

- Łucja, poznaliśmy się dzisiaj rano...

- A! - wtrącił - Cześć, Łucja!

- Dzwonię tylko zapytać... wszystko w porządku z twoim telefonem?

- Tak - oznajmił - Nie przez takie kolizje przechodził.

- To dobrze...

- Właśnie o tobie myślałem, wiesz? - zmienił temat.

- T-tak?

- Tak. I tak się zastanawiałem czy zadzwonisz czy nie i chyba ściągnąłem cię myślami.

- A widzisz.

- Nie mieliśmy okazji porozmawiać rano... to może dałabyś się zaprosić na kolację?

- Na kolację? - powtórzyłam.

- Chyba, że już jadłaś? - roześmiał się - W takim razie możemy wybrać się na jakiegoś drinka.

- No nie wiem...

- Nie daj się prosić. Podjadę po ciebie o... dwudziestej? Pasuje ci?

- No... właściwie czemu nie...

- No to jesteśmy umówieni. Wyślij mi swój adres SMS-em. Do zobaczenia.

- Mhm...

Połączenie zakończone.

Wypuściłam powietrze z płuc i szybko schowałam twarz w swoich dłoniach. Ty już do reszty oszalałaś - pomyślałam. Prychnęłam śmiechem, po czym szybko zeskoczyłam z sofy i pobiegłam do sypialni.

Miałam dwie godziny, które minęły w błyskawicznym tempie. Ubrałam na siebie czarną, przylegającą sukienkę, czerwone szpilki i wykonałam mocniejszy makijaż, kończąc go pomadką pod kolor butów. Na dobrą sprawę nie pamiętałam, kiedy ostatnio miałam okazję wyjść gdzieś towarzysko.

- Łucja...? - usłyszałam, kiedy wyszłam przed blok. Spojrzałam na nadawcę owej wiadomości, na którego twarzy na mój widok pojawiło się niemałe zdziwienie - Wychodzisz?

- Kornel? A co ty tutaj robisz? - zapytałam.

- Ja...

Naraz oboje usłyszeliśmy dźwięk klaksonu samochodu. Nasz wzrok skierował się na Mercedesa stojącego zaraz przy drodze.

- Przepraszam, ale muszę już iść - ucięłam.

- Jesteś z kimś umówiona...?

- Może jestem - wzruszyłam ramionami - Może nie jestem.

- Jasne... - spuścił głowę - Kilka bloków dalej mieszka moja babcia i... właśnie idę ją odwiedzić.

- No, to na razie - uśmiechnęłam się.

- Miłej zabawy - rzucił, a potem zawrócił do swojego samochodu.

- A nie miałeś iść do babci? - zawołałam za nim.

- Podjadę - westchnął - Podjadę...

Łucja Wilk - Sound Of Silence Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz