Kalifornia jest piękna. Zawsze marzyłam, by zamieszkać na zachodnim wybrzeżu Stanów. Podobno jest to najludniejszy, najbogatszy oraz trzeci co do wielkości stan USA. Chyba coś w tym jest. Wystarczy rozejrzeć się po Los Angeles. Jestem tu od dwóch tygodni i już zdążyłam się zakochać bez pamięci. Słońce, słońce, słońce... palmy, ocean, uśmiechnięci ludzie, ciepłe powietrze i wolność. Nie wiem, czy tęsknię za Nowym Jorkiem, chyba nie. Za czym tu tęsknić? Za moją rodziną? W mojej rodzinie zostałam okrzyknięta czarną owcą tylko dlatego, że nie poszłam w ślady rodziców i nie wybrałam studiów medycznych. Odważyłam się sięgnąć po własne marzenia, by robić to, co kocham. Odważyłam się opuścić rodzinny dom, by móc się usamodzielnić i nie musieć słuchać rozkazów mojego ojca, dzięki któremu od zawsze czułam się jak niechciane dziecko.Miałam dosyć ciągłej krytyki i pieprzonego totalitaryzmu w domu. Matka chyba się go bała, nigdy nie stanęła w mojej obronie, ba, często mu przyklaskiwała. Pomimo tego całego terroru znalazłam siłę, by o siebie zawalczyć. I właśnie dzięki tej sile dzisiaj jestem tutaj. Wydziedziczona i wyklęta na dziesięć pokoleń. Czy mnie to smuci? Ni trochę. Szczęście należy się każdemu, wystarczy umieć po nie sięgnąć.
Od zawsze nie lubiłam poniedziałków, jednak odkąd mieszkam w LA i pracuję na wymarzonym stanowisku, wstawanie o siódmej rano sprawia mi ogromną przyjemność. Tak było i tego ranka. Kiedy tylko zadzwonił budzik, jak na skrzydłach pobiegłam do łazienki, by przygotować się na kolejny dzień pełen wrażeń. Ze względu na charakter mojej pracy musiałam porzucić mój ulubiony sportowy styl i polubić eleganckie stroje. Nie mam jakiś ogromnych kompleksów, toteż wskoczenie w żakiet, czy sukienkę nie stanowiło dla mnie problemu. Choć nie ukrywam, że nie ma to jak za duży t-shirt i air maxy. Dla tej pracy jednak mogę założyć nawet kostium astronauty.
Gotowa przejrzałam się w lustrze w moim pokoju. Dopasowana czarna sukienka, chabrowe szpilki i opadające na ramiona długie blond włosy pasowały do siebie całkiem nieźle. Spakowałam torebkę i wyszłam z mieszkania, sprawdzając dwa razy, czy drzwi są na pewno zamknięte. Głupi nawyk.
Do pracy dotarłam z kilkuminutowym zapasem czasu. Firma, w której pracuję, znajduje się na drugim piętrze dość sporego wieżowca.
- Marina! - usłyszałam za plecami, wchodząc do budynku. Jest i ona, najbardziej zwariowana osoba, jaką znam. Odwróciłam się z uśmiechem.
- Cześć Amy. Bierzesz ze mnie przykład?
- Owszem, szef może nie znieść mojego kolejnego spóźnienia. Sama wiesz, jaki czasem bywa.
O tak, Taki był Andrew, nasz przełożony. Pedantyczny, dokładny, surowy i wyczulony na spóźnienia. Miał też przyjazne odruchy, ale tylko wtedy, gdy wszystko szło po jego myśli. Weszłyśmy do biura w świetnych nastrojach, jednak mój nie trwał zbyt długo.
- Marina, zajrzyj do mnie za chwilę. To ważne - Andrew we własnej osobie. Poczułam ścisk w żołądku. Rzuciłam torebkę na biurko w swoim gabinecie i pełna obaw podreptałam do jaskini lwa. Zapukałam dwa razy, po czym nacisnęłam klamkę.
- Wejdź wejdź - usłyszałam - mamy do pomówienia - wskazał mi fotel, na którym usiadłam, strzelając kośćmi palców. Nie wiem, czego się obawiałam, nie miałam sobie nic do zarzucenia. Jego ton i to nagłe wezwanie nieco mnie zaniepokoiły.
- Tak więc - wziął głęboki oddech - odnośnie ostatniego projektu.
- Coś z nim nie tak? - spytałam nieśmiało.
- A jak uważasz? Co możesz o nim powiedzieć?
- Myślę, że wszystkie zadania wykonałam poprawnie. Klientka jest zadowolona, wnętrze zostało zaaranżowane tak , jak sobie życzyła.
CZYTASZ
DANGEROUS
FanfictionMarina-młoda absolwentka architektury wnętrz przeprowadza się do słonecznej Kaliforni, gdzie rozpoczyna całkiem nowe życie. Starając się zapomnieć o przykrej przeszłości rozpoczyna pracę w jednej z tamtejszych firm. Zdana tylko na siebie, w nowym m...