-Steve! Ale wyobraź to sobie!- krzyknął Tony, gdy przemierzali jedną ze sklepowych alejek w supermarkecie na Brooklynie.
Steve wrzucił do sklepowego wózka dwie paczki słodkich pianek, opakowanie żelek i czekoladowych ciastek oraz dwa batony z kawałkami owoców i słone precle. Jako dobry syn, zgodził się zaopiekować pięcioletnią córką szefa jego rodziców, podczas gdy oni mieli pójść na imprezę biznesową z okazji sporego kontraktu czy coś takiego. Jakie inne interesy można załatwiać w środku nocy? Wielokrotnie miał do czynienia z tą nieletnią maszyną chaosu i destrukcji.
Czasami zostawał z nią po nocach lub po szkole, gdy rodzice, chcąc przypodobać się szefowi, zapraszali go z żoną na małe przyjęcia, które sami organizowali. Ich córka na początku wydawała się aniołkiem ale potem ukazała się niemal szatańska wersja małej, bogu ducha winnej dziewczynki. Oczywiście wyrok za potarganą zasłonkę w kuchni padł na niego.
Z czasem nauczył się wykorzystywać jej słabość do cukierków. Chociaż z początku próbował z krakersami, co uciszało tą żywą syrenę policyjną tylko na kilka minut. Dlatego od czasu pamiętnej "bitwy o pilota do telewizji", w której gonił dziecko przez godzinę a potem musiał zmywać plamę z soku malinowego z ulubionej sukienki mamy, temu szatanowi musiał dać na dwie kolejne godziny swój telefon by nie wygadała o plamie jego rodzicielce, robił zapasy bitewne, czyli kupował słodycze, dzięki którym uspokajał dziewczynkę.
-Nie, Tony. To beznadziejny pomysł- powiedział Steve, wrzucając do wózka jeszcze butelkę słodkiego soku niegazowanego.
Diabeł miał zagościć w jego domu na całą noc, więc zapasy musiały być spore. Kelly cierpiała chyba na bezsenność, chociaż nie wiedział czy czasami nie spowodował tego jego szantaż cukierkowy.
-Dlaczego?- Tony nie dawał za wygraną. W końcu kim by był, gdyby odpuścił. Na pewno nie Tony'm Starkiem, chłopakiem o ciętym języku, z ripostą na każde zachowanie wroga i synem największego biznesmena, którego nazwisko widniało na co drugim skrzyżowaniu. Ale był nim więc cierpliwie czekał na odpowiedź.
-Przecież wy się tam pozabijacie- mruknął pod nosem, jakby to była oczywista oczywistość i zniknął za półką z jogurtami.
-Przesadzasz.- Tony wyciągnął ze sklepowego zamrażalnika mrożoną pizzę z podwójną pepperoni i dołożył ją do wózka.
-Tony.- Steve odwrócił się twarzą w jego stronę i spojrzał na niego z miną pełną zrezygnowania.- Wiesz, że jak Thor, Bruce i Clint siedzą za długo w jednym pokoju, to kończy się to katastrofą. Nie pamiętasz co było miesiąc temu na wycieczce do Włoch? A co dopiero gdy poznają się z Kelly. Przecież z tego wyjdzie mieszanka chemicznie wybuchowa.
-Dopóki nie dotkną piwa, nie zaczną siłować się na ręce lub wybierać filmu wszystko będzie dobrze.
-Dlaczego tak ci zależy, by cała drużyna spędziła tą noc u mnie?- zadał pytanie, na które jednak nie oczekiwał odpowiedzi.- I akurat dzisiaj, kiedy Kelly przychodzi. Mam jedno dziecko do opieki. Nie potrzebne mi pięć kolejnych.
-Ej!- krzyknął Tony, gdy po pięciu sekundach zdał sobie sprawę, że on też znajduje się w kategorii "bobas".
Zakupy kosztowały Steve'a dokładnie tyle ile wcześniej zakładał, czyli o dużo za dużo. Długi paragon i o połowę chudszy portfel. Po wyjściu ze sklepu zapakował swoją artylerię na tylne siedzenia samochodu i czekając aż Tony'emu uda się wygrać czerwoną kulkę z automatu, stanął przy samochodzie. Frustrację Starka, gdy koło niego padały tylko zielone i niebieskie, dało się słyszeć aż na drugim końcu sklepu.
-Tony, daj spokój. To tylko kolor, weź którąś z tych co masz i chodź.- mruknął zrezygnowany gdy po raz setny spojrzał na zegarek.
-Ale to czerwona.
CZYTASZ
Padał wtedy deszcz / Stony
Fanfiction-Steve. -Tak? -Ko-kocham cię. Tony powinien się nauczyć, że niektórych rzeczy nie powinno mówić się przez telefon