Kelly nie była aż tak złym dzieckiem jak Steve czasami żartował w myślach. Poza tym, że lubiła rozrabiać, dało się z nią żyć w ładzie, pokoju i harmonii. Dopóki nie wyjmiesz cukierka ale jej go nie dasz albo wyłączysz My Little Pony. Wtedy powstaje huragan, z którym nie należy walczyć ale rzucać w niego kawałkami czekolady, otoczony pluszowymi poduszkami i czekać aż przestanie siać grozę i zniszczenie. Raz na jakiś czas można rzucić rodzynką. Ewentualnie emenemsem.
Steve czekał na szefa swoich rodziców we własnym pokoju. Otoczony płytami najróżniejszych zespołów muzycznych wpatrywał się w ekran laptopa. Słońce powoli zachodziło za horyzontem, gdy usłyszał dźwięk dzwonka do drzwi i przytłumiony krzyk mamy, proszącej go, by wpuścił gości.
Tak więc idąc w dół po schodach, odliczał powoli ile stopni zostało mu do dotknięcia wyłożonej dębowymi deskami podłogi. Gdy doszedł do zera, westchnął przeciągle i sprawdzając czy ukryta w półce nad płaszczami paczka pianek jest bezpieczna i gotowa do wkroczenia do akcji, otworzył drzwi. Za nimi stała elegancko ubrana para oraz sięgająca im niemal do pasa czarnowłosa dziewczynka z dwoma warkoczami.
-Stevie!- krzyknęła i objęła swoimi rączkami chłopaka w pasie. Steve ledwo utrzymał równowagę, gdy mały taran spotkał się z jego nogami.
-Cześć, Kelly.- zaśmiał się nerwowo, bo ledwo powstrzymał się przed nazwaniem ją "kartoflem", było to przezwisko, które nadał jej po tym jak przestraszyła się ziemniaka. Ale polubiła ten pseudonim. Sama nadała Steve'owi ksywkę "żaba" i to tylko dlatego, że kiedyś Kelly wrzuciła mu ją do talerza i prawie ją zjadł.
-Oh, witamy.- przywitała się Sara, mama Steve'a, i pogłaskała dziewczynkę po głowie. Po krótkiej wymianie uprzejmości i pożegnaniu się obu rodzin z ich dziećmi, Steve został sam na sam z Kelly.
Dziewczynka od razu popędziła do salonu, gdzie usiadła na białej sofie i czekając na swoją nianię, wpatrywała się w beżową ścianę. Steve nie fatygował się by w jak najszybszym tempie pojawić się w pomieszczeniu. Mieli przed sobą dobre dziesięć godzin. Najpierw wyciągnął naszykowane dla bezpieczeństwa pianki, potem wstąpił do kuchni by w razie czego zacząć rzucać w nią kawałkami czekolady.
Dopiero w pełni uzbrojony, cukierki schował w kieszeni bluzy, wszedł do salonu. Kelly siedziała na krawędzi sofy i radośnie merdała nogami. Podszedł do niej i usiadł na fotelu na przeciwko niej. Czekał na jej ruch, to było podstępne dziecko. Dziewczynka spojrzała na niego, a w jej oczach zalśniły dwie iskierki. Wiedział, że ona coś planuje.
To co, kartoflu? Jak mi tej nocy życie uprzykrzysz?- spytał ją w myślach, wiedząc, że i tak nie odpowie.
-Stevie? Mogę dzisiaj iść spać wcześniej?- aut. Cios poniżej pasa, tego się nie spodziewał.
-A co się stało? Zwykle buszujesz przez kilka godzin.- starał się wyglądać na rozluźnionego i spokojnego. Nie chciał wyjść na kogoś kto nie ufa i boi się ataku ze strony pięcioletniego dziecka. Ale chyba zdarzały się przypadki, w których dziecko było grzeczne pod opieką rodziców ale zmieniało się w diabła w towarzystwie opiekuna.
-Źle się czuję.- mruknęła. Steve cicho westchnął i wstał. Uklęknął przed nią i przyłożył dłoń do jej czoła. Nie wyczuł by miała gorączkę ale podkrążone oczy nie wyglądały zbyt dobrze.
-Kiedy chcesz iść spać?- spytał.
-Teraz.- jej głos był słaby i w ogóle nie przypominał jej prawdziwego tonu.
Steve wziął dziewczynkę na ręce i zaniósł do swojego pokoju. Jego rodziców był bliżej ale ich łóżko było śmiertelnie nie wygodne. Wiedział bo kiedyś wrócił lekko podpity z imprezy Tony'ego i nie chcąc włóczyć się po schodach, i przy okazji obić sobie twarzy, poszedł do sypialni nieobecnych rodziców. Następnego dnia, zamiast na kaca, skarżył się na ból pleców. Na schodach kilka razy by się wywrócił, a to podnosząc na nisko nogę, a to za wysoko lub wcale w nie nie trafiał. Nie umiał dopasować wąskich, wysokich schodów do swojej stopy.
Otworzył drzwi i położył dziewczynkę na swoim łóżku. Przykrył ją kołdrą i zgasił ciągle palące się światło, którego zapomniał wcześniej zgasić.
-Jakby coś to wołaj.- uśmiechnął się i wyszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi. Od kiedy rodzice postanowili trochę wyremontować drugie piętro i przedłużyć schody, Steve wielokrotnie obijał się na nie.
Tym razem nie było inaczej. Zapomniał o tym, że schody zaczynają się wcześniej i poleciał w dół obijając sobie przy okazji dolne partie kręgosłupa. W pozie "na staruszka", czyli zgięty do przodu, trzymając lewą rękę na plecach, wszedł do salonu i usiadł na kanapie, by po chwili włączyć telewizję. Grał cicho by nie obudzić Kelly. Leciał jakiś horror, którego tytułu i tak nie zdążył przeczytać.
Na ekranie co chwila pojawiały się jakieś ociekające krwią potwory. I jakoś nie wpadł na pomysł, że Kelly mogła by zejść do salonu i to obejrzeć. Gdy film się skończył, Steve powoli przysypiał. Powieki opadły mu już całkowicie w dół, gdy poczuł jak coś lepkiego wylewa mu się na głowę. Podskoczył w przestrachu i co ujrzał? Masę różowej, błyszczącej mazi i turlającą się po podłodze Kelly.
-Kelly!- wrzasnął, starając się zetrzeć maź z oczu.
-Wyglądasz jak różowy glutek.- powiedziała, siadając na podłodze z rączkami między nogami.
-Kelly, mówiłaś, że się źle czujesz- powiedział, wydłubując maź spod paznokci.
-Małe nagięcie prawdy.- pokazała przerwę między palcem wskazującym a kciukiem.
-To się nazywa kłamstwo. A za złe zachowanie nie będzie cukierka- tak, Steve opanował umiejętność szantarzu. Bruce naśmiewał się, że za dużo czasu spędzał z Natashą i Clintem.
-Ale Steve...- jękła przeciągle, starając się wzbudzić współczucie opiekuna.
-Nie ma żadnego "ale".
-To był niewinny żarcik- uśmiechnęła się najsłodziej jak tylko umiała i przekręciła głowę w bok jak szczeniak.
-Ale masz być cicho i ma być spokój.
Steve wyczuł moment na zawarcie umowy. Ona będzie cicho, a on będzie dawał jej cukierki. Układ sprawiedliwy i niezagrażający żadnej ze stron.
-Obiecuje.- podniosła się z podłogi i zasalutowała jak żołnierz.
Steve uklęknął przed nią i złapał jej nadgarstki.
-Salutuje się prawą ręką- powiedział i zamienił jej dłonie miejscami. Kelly w odwecie opuściła głowę na lewe ramie, wyciągnęła język i zrobiła zeza.
Steve tylko westchnął i wyciągnął z kieszeni, wciąż tam chowane, żelkowe misie Haribo. Kelly krzyknęła ze szczęścia i wyciągnęła po nie ręce, co chwila zaciskając palce na powietrzu, co miało tylko zachęcić Steve'a do oddania łupu.
-Ale pamiętaj, masz być spokojna aż ta duża wskazówka nie znajdzie się na tej dużej cyfrze dwanaście.
Oznaczało to, że miała być cicho przez pół godziny aż do godziny dziesiątej. W towarzystwie dziewczynki czas mijał Steve'owi zaskakująco szybko. Nie mógł uwierzyć, że ten mały diabeł siedział w jego domu już godzinę.
Zaczął się powoli zastanawiać ile czasu spędził oglądając telewizor. Nie miał pewności co do tego, biorąc pod uwagę, że naprawdę ciężko jest zobaczyć na zegarek w momencie, gdy się zasypia.
Nie dość, że nie ma się siły, to jeszcze wskazówki się rozmazują. Chociaż Steve zauważył, że jeżeli otworzy oczy w momencie przedsennym, to już nie zaśnie. Mógł mówić lub ruszać rękoma ale otwieranie oczu zawsze go wybudzało i nie pozwalało wrócić więcej w stan błogosławiony.
Jednak jedna sprawa nie dawała mu w podświadomości spokoju. I dopiero teraz, gdy ta myśl wyszła na wierzch, zmarszczył brwi w konsterancji.
Spojrzał na swoje dłonie pokryte różową mazią a potem odwrócić wzrok na dziewczynkę, która w tym momencie oglądała My Little Pony z płyty, którą kupił po jej czwartej wizycie.
-Kelly?- jego głos brzmiał tajemniczo. Dziewczynka odwróciła się twarzą do niego, urywając żelkowemu misiu głowę, co w świetle intro bajki wyglądało trochę upiornie.
-Tak?- spytała przesłodzonym głosem, wrzucając sobie do ust resztę gumowego ciała.
-Skąd wzięłaś to różowe coś?
CZYTASZ
Padał wtedy deszcz / Stony
Fanfic-Steve. -Tak? -Ko-kocham cię. Tony powinien się nauczyć, że niektórych rzeczy nie powinno mówić się przez telefon