▶24◀

20 3 0
                                    

W dniu wyjazdu pogoda dopisywała. Świecące słońce na jakiś czas poprawiło mi humor – ukrywanie przed Kamilem, że coś jest nie tak, przychodziło mi łatwiej, kiedy mogłam uśmiechać się niewymuszenie przy każdym jego żarcie. On zdawał się nie podejrzewać, że tak naprawdę w środku byłam jak pęknięte szkło, gotowe pęknąć w każdej chwili.

Kamil podjechał pod mój blok w czwartkowy poranek i radośnie zatrąbił dwa razy. Pięć minut wcześniej Tommy dał się zaciągnąć do mieszkania sąsiadki. Pani Henryka powiedziała, że z przyjemnością zajmie się nim przez najbliższe cztery dni. Zaczęłam w to powątpiewać, kiedy ledwie zamknęły się za mną drzwi, a z środka zaczął dobiegać syk i głośne miałczenie, jakby Tommy nie koniecznie lubił się z kotami z sąsiedztwa. Żeby nie zawracać sobie nim głowy, zeszłam na dół taszcząc ciężką walizkę i wyglądałam przez okienko, czekając na pojawienie się znajomego forda.

Ścieżka przed blokiem, po raz pierwszy od dawna, była porządnie odśnieżona – dzień wcześniej omal nie złamałam nogi wracając z zakupami. Kółka walizki szurały po kostce brukowej, kiedy ciągnęłam ją za sobą, idąc ku Kamilowi przyspieszonym krokiem. Gdy tylko zamknęłam za sobą furtkę, chłopak nagle objął mnie w pasie i podniósł o kilka centymetrów. Brak gruntu pod stopami wydał mi się dziwny, ale wszystko wróciło do normy już po chwili.

– Gotowa?

– Jeszcze jak. To będzie cudowny weekend.

Kamil zaśmiał się luzacko. Chwycił rączkę mojej walizki i kazał mi wsiąść do środka, a sam wsadził bagaż do samochodu. Klapa bagażnika zamknęła się z trzaskiem, a chłopak wślizgnął się za kierownicę. Z uśmiechem na ustach odpalił silnik, spojrzał na mnie z tkliwością i ruszył przed siebie.

Droga wiła się i wiła. Ciemna nawierzchnia była mokra. Mijaliśmy miasta, większe i mniejsze, choć zaskakująco opustoszałe – albo po prostu przyzwyczaiłam się już do wielkości Łodzi i tego, że na ulicach zawsze było pełno ludzi. W lasach, które ciągnęły się kilometrami pomiędzy miasteczkami, zalegał śnieg, który bielił się pomiędzy krzakami i na gałęziach uginających się pod jego ciężarem. Co jakiś czas jasnoszare niebo przecinały ptaki.

O tej porze nie było wielu aut na drogach, szczególnie poza miastem. Od czasu do czasu wymijały nas głównie ciężarówki, czasem jakieś osobówki. Gdy zatrzymaliśmy się na stacji paliw przed kolejnym dużym miastem, zauważyłam znajomą autolawetę – dziewczyna siedziała w środku, kiedy jej ojciec tankował samochód przed dalszą drogą. Uśmiechnęłam się na wspomnienie sprzed kilku miesięcy, kiedy dzięki ich uprzejmości miałam okazję dostać się do Łodzi i tam rozpocząć nowe życie. Ciekawe, co u nich, pomyślałam. Chciałam podejść, ale akurat w tym momencie Kamil wrócił, wręczył mi dwa kubki kawy i odjechał spod dystrybutora. Zdążyłam jedynie pomachać, kiedy zauważyłam, że dziewczyna dłuższą chwilę przyglądała mi się z zaciekawieniem.

Przejechaliśmy przez kolejne duże miasto i obraliśmy trasę na Kraków, a droga znowu prowadziła przez las i zaśnieżone pola. Rozmawiałam z Kamilem o nieistotnych sprawach, gdy nagle z głośnym świstem wyprzedził nas samochód. Opływowy niebieski kształt tylko śmignął obok i... omal nie zatrzymał się na pobliskim drzewie. W ostatniej chwili zdążył zahamować przed zakrętem.

Nie zdawałam sobie sprawy, że wstrzymywałam oddech, dopóki Kamil nie położył dłoni na mojej. Palce kurczowo wbiłam w udo tak mocno, że pewnie w normalnych warunkach by mnie to zabolało. Dopiero pod wpływem jego dotyku rozluźniłam uścisk.

– Taki idiota nigdy nie powinien wsiąść za kółko – stwierdził, wzdychając. Spojrzał na mnie, na sekundę odrywając wzrok od drogi. – Przykro mi, że cię przestraszył.

LostOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz