Stałem na trawniku parku szkolnego. Wahałem się. To musiało naprawdę komicznie wyglądać. Założę się, że chwiałem się do przodu i do tył, jakbym miał się zaraz wywrócić. Chłód wczesnego wieczora coraz bardziej dawał się we znaki, przebijając się przez lekki materiał bluzy.
Patrzyłem w stronę oddalonej postaci, której włosy tańczyły na wietrze, barwiąc się złocistym blaskiem jesiennego słońca. Uwielbiam to, w jaki sposób jesienią cały świat pokrywają te ciepłe, kojące brązy i czerwienie.
Zoe w końcu podniosła wzrok, zauważyła mnie. Zamarłem w bezruchu, a z mojego gardła wyrwało się nagle niezręczne, nerwowe piśnięcie. Teraz już nie mogłem zwiać, bo wyszłoby, jakbym przed nią uciekał.
Z drugiej strony jeśli tak bez słowa się wepcham na ławkę koło niej, chociaż wszystkie pozostałe miejsca są puste, to... Ach! Za dużo myślenia!
- Czy to... miejsce jest zajęte?
Prychnęła czymś na kształt rozbawienia.
- Tak, przez mojego niewidzialnego przyjaciela. Ma na imię Kapitan Kaczuszka Richalieu i kocha pączki - odpowiedziała z tak poważną miną, że naprawdę nie potrafiłem odegrać żadnej naturalnej reakcji.
- O... Ech, acha... - cofnąłem się o krok, przyjmując jej aluzję, że prawdopodobnie nie miała ochoty na moje towarzystwo.
- Nie, żartowałam! - zawołała za mną. Znowu się przybliżyłem w jej stronę i przyklapnąłem obok, niezbyt daleko i niezbyt blisko. Zacisnąłem dłonie i kolana, walcząc z poczuciem niezręczności. Zrzuciła swoją torbę na ziemię, żeby było więcej miejsca.
Na chwilę zapadła cisza. Wolałem uspokoić się, żeby za chwilę móc normalnie mówić, niż wymuszać na sobie konwersację od razu i skończyć na histerycznym potoku słów.
- Czekasz tu na Connora? Wiesz, że się pochorował i nie ma go w szkole? - zagadnęła.
Kiedy ma się jednego przyjaciela, ciężko nie zauważyć... Tak samo nie dało się nie zauważyć tego, że mi nie odpisywał na wiadomości. Może tak bardzo źle się czuł, że nie chciało mu się wstawać z łóżka po telefon? Tak, na pewno niepotrzebnie się martwię.
- Nie, znaczy tak, wiem. Nie przyszedłem tu żeby czekać na Connora.
- Och - rzuciła i w ten swój bezpośredni sposób przypatrzyła mi się, jakby próbowała odgadnąć, co miałem na myśli. Chyba uznała, że nie trzeba na siłę ciągnąć rozmowy. Pochyliła się znowu nad otwartymi ćwiczeniami i zaczęła gryźć ołówek z frustracją. Starałem się nie gapić na nią zbyt intensywnie, żeby jej nie speszyć. Zaglądnąłem jej przez ramię.
- Na biologię? - zgadłem i wskazałem palcem na jedno ze zdjęć roślin - Pinus po-ponderosa. Szyszki męskie, igły na krótkopędzie. Krewniaczka Jeffrey'a.
- Chwila, chwila. Po-pondo co? - powtórzyła, a ja wskazałem jej odpowiednią nazwę z tabelki. Zaczęła szybko notować, kiedy zrozumiała, że właśnie otrzymała okazję na szybkie skończenie zadania. Jeździłem palcem po ćwiczeniach, pokazując, jaką nazwę przyporządkować do zdjęcia.
- Dzięki, Evan. Odróżnianie od siebie tych głupich sosen to straszna męczarnia - westchnęła i przymknęła gotowe zadanie, żeby poświęcić mi więcej uwagi. - Obkłuty jesteś, co?
Pokręciłem głową i wzruszyłem ramionami jednocześnie, bo nie mogłem się zdecydować co do reakcji.
- To co? - kontynuowała z ciekawością. - Interesujesz się tym? Chcesz być botanikiem w przyszłości? Kwiaciarzem, Leśniczym?
To był ten rodzaj pytań, które zadaje się obcym osobom, żeby je lepiej poznać: Jaki masz pseudonim, jak się wabi twój pies, jakiej muzyki słuchasz i oczywiście - jakie masz plany na przyszłość. Ciekawostki opisujące człowieka, o których się zapomina cztery sekundy po otrzymaniu odpowiedzi.
- Nie myślałem nad tym za bardzo, przepraszam...
W zasadzie jakie miałbym podstawy, żeby planować sobie jakąkolwiek niezależną przyszłość, jeśli nawet nie byłem w stanie przejść do sklepu po zakupy i Connor nadal musiał to za mnie robić?
Chłodny wiatr tym razem przyleciał łagodnie, rozwiewając Zoe włosy. Zgarnęła je i wypluła kosmyk. Przez chwilę, kiedy otaczał nas tylko ten spokojny szum i zapach trawy, poczułem się naprawdę swobodnie, sennie... bezpiecznie. Dobrze, że się nam nigdzie nie śpieszyło.
- Chyba po prostu mi się to podoba - podjąłem znowu przyciszonym głosem. Zerknęła na mnie, oczekując dalszej części. - Przyroda wydaje się taka... stała. To znaczy, czasem się wydaje, że wszystko tak gwałtownie się zmienia: W jednym dniu czereśnie obrastają różowymi kwiatami, a w następnych już ich nie ma. Przechodzą sztormy i huragany.
- Ale prawda jest taka, że nawet, jeśli straci się okazję, można po prostu poczekać rok, aż pojawią znowu - mówiłem dalej, z zaskakującym jak na mnie spokojem. - To jak... nieskończona ilość szans przez całe życie. Kwiaty znowu przekwitną i znowu opadną. Przyrodzie nigdy nie znudzi się dawanie kolejnych okazji. Człowiek może żyć nadzieją, że powtórzy się każdy wyjątkowy zapach i aromat deszczu, tak różny w zależności od pory roku.
- Tutaj nie ma zmarnowanych szans. Nie trzeba zasługiwać, by otrzymać kolejną możliwość na zatonięcie w tych barwach i zapachach. To, że można słuchać szumu wiatru wśród gałęzi cały rok jest takie naturalne, takie oczywiste. Myślę, że to tak naprawdę jedyna stała rzecz w moim życiu, przy której nie trzeba obawiać się straty i...
Urwałem, kiedy zdałem sobie, jak beznadziejnie się odkrywałem przed Zoe. Co ona o mnie pomyślała...? Poczułem narastający wstyd i niepokój.
Odważyłem się, by przesunąć wzrok w jej stronę i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że ona też mi się przypatrywała.
Milczeliśmy, patrzyliśmy sobie w oczy i tonęliśmy w ciszy przez jeden, wspaniały moment. Moment, który chciałem zachować na zawsze i wspominać go z tą samą błogością, jak teraz.
- Nie sądziłam, że jesteś w stanie mówić tak dużo bez przerwy - rzuciła raźno, brutalnie mnie wyrywając z nastroju spokoju. Czar chwili prysł.
- C-co? O matko, przepraszam! Nie chciałem cię zagadać! Pewnie to było męczące-przepraszam-nie-chciałem-mówić-więcej-niż-trzeba-i... - zacząłem bełkotać nerwowo. Zoe szturchnęła mnie, żeby zatrzymać ten potok słów.
- Spokojnie! Fajnie się tego słucha - wstała z ławki zarzuciła torbę na ramię. - Lecę, Evan. Jesteś zaskakująco spoko jak na kumpla mojego brata.
CZYTASZ
Przecież cię znam, Piegusie (Dear Evan Hansen - AU)
FanfictionMój ,,przyjaciel", Connor dzisiaj napisał do mnie maila. Zupełnie jak te, które miałem zamiar pokazać jego rodzinie. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden, mały problem: Z tego, co mi wiadomo, nie żył już od dłuższego czasu. *****...