Gdy nastał kolejny świt, Ferith stracił już wszelką nadzieję na to, że Ravanis się obudzi. Powinien był posłuchać rozsądku i nie wierzyć w ani jedno słowo, które opuściło usta królowej Merellien. Ale co mógł poradzić? Był przecież zdesperowany, a rozwiązanie, które mu podsunęła, zdawało się tak proste i genialne!
Dostał dwa konie, szczegółową mapę, grubą zimową odzież i prowiant, który przy rozsądnym dysponowaniu miał im starczyć na dwa tygodnie. Cała twierdza Est żegnała go z żalem i błaganiem, by wrócił, gdy tylko zaufany konsyliarz królewskiej rodziny przegna tajemniczą niemoc księcia Ravanisa. Elren ofiarnie pocieszał płaczące niewiasty. Generał Ilbryen udawał niewzruszonego. Królowa Merellien natomiast z trudem ukrywała pełen zadowolenia uśmieszek.
Z Ravanisem kołyszącym się w siodle tuż przed nim, Ferith jechał przez porastający góry las aż do zachodu słońca. Zgodnie z obietnicą mapy dotarł do chatki, która czasami dawała schronienie myśliwym lub patrolującym okolicę żołnierzom. Już wtedy był zdenerwowany, ale wmawiał sobie, że doba wciąż nie minęła od chwili, w której wpuścił między wargi Ravanisa trzy krople dziwnego eliksiru.
A mógł przecież po prostu zrealizować swój pierwotny plan, obudzić księcia i uciec razem z nim. Owszem, nie mógłby liczyć wtedy ani na konie, ani na jedzenie, ani tym bardziej na mapę, ale nie musiałby też mierzyć się z myślą, że pozwolił Merellien pokierować jego dłońmi tak, by przyniosły śmierć Ravanisowi.
Usiadł na skraju drewnianego łóżka, na którym leżał książę, i ukrył twarz w dłoniach. Jedyne, czego pragnął, to możliwość przelania łez nad własnym losem, na to jednak nie miał już sił. Dalsza podróż nie miała sensu. Jeśli Ravanis nie żył, Ferith stracił wszelką motywację, by uciekać. Został sam ze świadomością, że zmarnował długie tygodnie na udawanie obojętnego, a mógł przecież od samego początku cieszyć się bliskością kochanka. Kochanka, który sam pomógłby mu zorganizować ucieczkę, gdyby tylko Ferith pozwolił im na wzajemne zaufanie.
Spojrzał przez ramię na pogrążonego w głębokim śnie Ravanisa. Nie, nie powinien mieć do siebie żalu o to, że pozwolił ich relacji rozwinąć się do tego stopnia, by mógł patrzeć na księcia z autentycznym uwielbieniem. Nie dlatego, że był piękny, bogaty i u jego boku Ferith miałby zagwarantowaną bezpieczną przyszłość. Już dawno przestał zwracać na to uwagę. Teraz myślał tylko o tym, jak cudownie czuł się za każdym razem, gdy Ravanis siedział obok i czytał jedną ze swoich ulubionych książek, jak bardzo zależało mu na tym, by spoglądał na niego raz po raz i uśmiechał się przy tym tak, jakby patrzenie na Feritha sprawiało mu niewypowiedzianą rozkosz.
To było tak niewiele... ale nie miał nic więcej. Nic, poza obietnicą czegoś pięknego, co mogłoby między nimi rozkwitnąć, gdyby tylko dostali od losu szansę.
Co miał teraz począć? Jak dalej żyć? Zadrżał, jakby od szlochu, ale łzy wciąż nie nadchodziły. Nigdy nie radził sobie ani z żalem, ani żałobą, ale po raz pierwszy odczuł to tak boleśnie. Objął się trzęsącymi ramionami w nadziei, że choć odrobinę mu to pomoże.
– Fe... rith?
Zerwał się natychmiast i rzucił po wyciągniętą dłoń Ravanisa tak, jakby tylko ona miała utrzymać go przy zdrowych zmysłach.
– Jestem, jestem przy tobie, wszystko będzie dobrze – mamrotał, nie mając pojęcia, komu bardziej miało to pomóc, budzącemu się z wyraźnym trudem Ravanisowi czy jemu samemu.
– Gdzie jes... teśmy? – wysapał książę. Rozchylał powieki tak, jakby ważyły tonę.
– W leśnej chatce, dzień drogi od twierdzy Est.
– Dlaczego?
– Nie mogłem pozwolić ci tam zostać.
– Ale przecież...
CZYTASZ
Po drugiej stronie maski
FantasyOdrobina współczucia to wszystko, czego było trzeba, aby Ferith ściągnął na siebie uwagę królowej Merellien. Przez lata trzymał się na uboczu i cieszył z tego, że pomimo niełaski, w jaką wpadła jego rodzina, zdołał zostać szanowanym kowalem. Teraz z...