W piątkowy wieczór jechałam samochodem do domu. Byłam zmordowana, z racji prawie całodziennych praktyk, w dodatku na wydziale położonych prawie czterdzieści kilometrów za miastem. Obcas złamał mi się w porze lunchu, kiedy umierając z głodu, zbiegałam jak kretynka po schodach, żeby zdążyć przed zamknięciem barku. Jakby tego było mało, jedna soczewka rozerwała mi się na oku, więc prowadziłam na wpół ślepo, modląc się gorliwie w duchu, żeby nikt inny nie jechał tutaj o tej porze. Musiałam wyglądać naprawdę żałośnie.
Co prawda wieczór był piękny. Słońce skrywało się za horyzontem, pozostawiając na niebie różowo-pomarańczową łunę. Jako, że otaczały mnie jedynie łąki, nic nie zasłaniało mi tego widoku.
Nie zmieniało to jednak faktu, że byłam zbyt zajęta użalaniem się nad swoim życiu, by zwrócić na to uwagę, więc jechałam tylko przed siebie, ze zmrużonymi oczami, mamrocząc pod nosem wiązankę, której nie powstydziłby się żaden osiedlowy dres.
W pewnej chwili usłyszałam podejrzany dźwięk. Samochód szarpnął, zgrzytnął i zgasł. Walnęłam głową w kierownicę ze zrezygnowaniem. Mam dość. Wyszłam z auta, obiecując sobie, że urwę głowę Lousie za wciśnięcie mi złomu, który nie wytrzymał nawet 2 tygodni użytkowania.
Zakasałam rękawy i podniosłam maskę samochodu. Kłęby dymu buchnęły mi prosto w twarz. Skrzywiłam się i odgoniłam dłonią opary.
Patrzyłam zrezygnowana na wnętrze auta nie wiedząc nawet na czym skupić wzrok. Nie miałam zielonego pojęcia co może być nie tak - byłam kierowcą, a nie mechanikiem do jasnej cholery.
Nagle usłyszałam głośny dźwięk klaksonu. Przewróciłam oczami i wychyliłam się za pojazd.
Zobaczyłam sportowy, wyglądający na drogi, czerwony samochód. Za kierownicą siedział poirytowany chłopak, który wystawiał głowę przez okno, usiłując zobaczyć kto i dlaczego taranuje drogę.
Mężczyzna miał mocno opaloną karnację - wyglądał jakby całe dnie spędzał na plaży, w upalnym słońcu. Kręcone jasne kosmyki opadały mu niesfornie na czoło, jednocześnie wpadając do oczu w kolorze oceanu. Teraz wyglądały jednak, jakby miał nadejść sztorm.
- Możesz jechać? Śpieszy mi się.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki oddech. O losie. Dlaczego sprowadzasz mi na drogę samych idiotów?
- Rzeczywiście, zapomniałam. Wybacz, niezwykle bawi mnie stanie w szczerym polu, na środku drogi z uniesioną, dymiącą maską. Już jadę - obróciłam się za siebie i złapałam teatralnie za głowę. Chodzenie na kółko aktorskie w podstawówce nie poszło na marne. - Szok! Samochód mi się zepsuł. To by dużo wyjaśniało, prawda?
Chłopak zmrużył oczy, jakby mi się przyglądał.
- Co - burknęłam.
- Willow..? Willow Smiths?
Rzuciłam mu podejrzliwe spojrzenie.
- Jeśli jesteś ze skarbówki, to nie.
Parsknął śmiechem.
- Nie pamiętasz mnie? - złapał mój skonsternowany wzrok i dodał - North Shaw..?
Wybałuszyłam oczy.
Poznałam Northa parę lat temu. Miałam trzynaście lat i wolne wakacje, więc rodzice postanowili mnie wysłać na pierwszy lepszy wyjazd który ogłaszali w moim gimnazjum. Tak więc skończyłam na obozie surfingowym - co z tego, że nigdy wcześniej nawet deski nie widziałam na oczy.
CZYTASZ
płacząca wierzba || supa strikas
FanfictionNie opis, a raczej wstęp (bo opis byłby dokładnie taki sam jak w kazdym innym romansie lolz): pisze ten zjebany opis 5 raz, bo za kazdym razem sie usuwa, a musze cos napisać zebym mogla opublikowac ta pereleczke w skrocie: ksiazka ta nie bedzie sie...