Rozdział szósty

108 27 1
                                    

Była noc, gdy wrócili wreszcie do domu Lydii. Jordan zaryglował drzwi, pozaciągał zasłony i wyjął z kabury pistolet. Nie lubił go używać, ale w swoim fachu przekonał się, że niestety, jeśli ma się do czynienia z psychopatami i mordercami, broń niekiedy może uratować życie.

Położył pistolet na podłodze obok sofy, na której miał spać. Lydia pościeliła mu w salonie, zanim poszła do swojej sypialni. Po tym, jak przyjechali, zostawił kobietę tylko raz samą, by zabrać od siebie świeże ubranie i przybory do mycia. Od ich małego niewinnego buziaka rudowłosa utrzymywała między nimi dystans. Był ciekaw, co dalej z tego wyniknie. Wciąż rozpamiętywał smak jej słodkich ust.

Musiał zdusić w wyobraźnie, żeby nie stracić kontroli.

Wskoczył w spodnie od piżamy, poprawił cienką kołdrę i wyciągnął się na sofie. Spojrzał na zegarek na swoim nadgarstku. Była pierwsza w nocy. Wiedział, że jako ochroniarz, nie może sobie pozwolić na głęboki sen. Musiał być czujny w razie, gdyby Derek Hale powrócił. Zostawił włączone światło na ganku i korytarzu, po cichu licząc, że taki prosty manewr odstraszy intruza.

Po chwili ciszę w salonie przerwały dźwięki dochodzące z sypialni Lydii. Prz chwilę się wahał, ale w końcu wstał i podszedł do uchylonych drzwi. Światło księżyca oświetliło kobietę. Spała niespokojnie, wiercąc się na wszystkie boki, jej piękne, ponętne usta, zaciśnięte były w wąską kreskę.

Chciał do niej podejść i utulić ją do snu, ale czuł, że nie byłaby z tego zadowolona. Niechętnie odszedł od drzwi i ułożył się z powrotem, próbując znaleźć najwygodniejszą pozycję.


Następnego dnia oboje obudzili się niewyspani i mrukliwi. Był wspaniały, słoneczny, czerwcowy dzień. Idealny, by mknąć po drogach motocyklem. Lydia nigdy nie uważała się za tchórza, ale musiała przyznać, że gdy patrzyła na czarno-czerwony motocykl marki Honda CB1100 jej puls znacznie przyśpieszał. Chromowane części błyszczały złowieszczo. Parrish otworzył bagażnik i wyjął czarny kask z zielonymi płomieniami.

— Nie lepiej jechać autem? — spytała cicho. Z uśmiechem pokręcił głowę, podając jej kask.

Z cichym westchnięciem odebrała go od niego. Nie chodziło tylko o strach, ale o to, że nie chciała siedzieć tak blisko Jordana. Przez całą noc nie mogła usnąć, cała jej uwaga była skupiona tylko na tym, że znajduje się kilka metrów od niej.

— Motorem będzie szybciej. Poza tym samochód nie pojedzie wszędzie — w zielonych tęczówkach, zalśniły psotne iskierki.

Lydia przegryzła wargę.

— Jeśli zginę...

— Spokojnie nic ci się nie stanie. Więcej zaufania! To jak gotowa?

— Nie, ale miejmy to już za sobą.

Zaśmiał się i nakazał jej trzymać się mocno.

Kurczowo, przywarła całym ciałem do jego pleców. Mimowolnie rozkoszując się bliskością. Jordan odpalił silnik i po chwili sunęli gładko po szosie. Ku jej uldze nie jechali zbyt szybko. Mężczyzna doskonale wyczuwał maszynę, nie jechał za szybko i stosował się do zasad ruchu drogowego. Po dłuższej chwili udało jej się trochę zrelaksować, choć nogi miała jak z waty.

— Nie było źle, ale i tak wolę samochód — rzekła, zdejmując kask i schodząc z motocykla. Jazda nie była tak przerażająca, jak się, spodziewała. No i cudownie było jechać, wtulając się w Parrisha.

— Zaraz wracam — co dwa dni jeździła do mieszkania Allison, by zająć się jej licznymi roślinkami oraz nakarmić rybki.

Pobiegła w stronę drzwi wejściowych, jednocześnie wyciągając z kieszeni szortów klucze. Otworzyła drzwi i ruszyła do kuchni po pokarm dla rybek. Otworzyła szafkę i sięgnęła po pudełko. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch, zanim jednak zdążyła coś zrobić, czyjaś duża dłoń chwyciła ją za ramię i obróciła do siebie. Z mocno bijącym sercem, uniosła głowę i spojrzała w zimne oczy Dereka Hale.

K R Z Y K  BANSHEEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz