Rozdział siódmy

93 26 3
                                    

Lydia drżała, wychodząc z policyjnego wozu. Torowała sobie drogę poprzez pomieszczenia w magazynach. Na betonowej podłodze porozrzucany był gruz i kawałki najróżniejszych śmieci. Blade światło z latarek, które trzymali Stilinski i Jordan, tylko nieznacznie rozjaśniło pomieszczenie.

— To tutaj — Lydia stanęła obok betonowej płyty opartej na ścianie. Dłonią wskazała kupę gruzu w rogu.

— Lydio, jesteś pewna, że to właściwe miejsce? — zawołał Jordan.

— Jak najbardziej.

Podszedł bliżej i oświetlił zgruzowany kąt. W powietrzu unosił się pył, który tańczył w strumieniu światła.

— Pójdę po łopaty — Stilinski ruszył biegiem do auta. Po kilku minutach wrócił. Policjanty natychmiast przystąpili do pracy i tak długo kopali aż nie doszli do drewnianej skrzyni. Lydia westchnęła ciężko.

— To grób.

Ostrożnie otworzyli wieko skrzyni i oczom ukazały się połamane gałęzie, mech, spiętrzone odłamki skalne...

— Zaraz — mruknął Jordan i odsunął jeden z kamieni. Gdy tylko zobaczył kawałek nogi w czarnym półbucie, miał ochotę rzucić się i odkopać zagrzebane ciało. Z trudem opanował się, wiedząc, że w ten sposób mógłby zniszczyć ślady, które zostawił zabójca.

— Wiem kto to... To ta staruszka... Ona uciekała przed kimś.... Chyba myślała, że tu się schroni, ale...


Wrócili do domu. Lydia, żeby uspokoić skołatane nerwy, zajęła się pieczeniem szarlotki. Jordan zaś wisiał na telefon, czekając na raport z sekcji zwłok.

Wkładała właśnie blachę z ciastem do piekarni, kiedy do kuchni wszedł Jordan i usiadł przy stole.

— Z obdukcji wynika, że kobieta przed śmiercią wdała się w walkę. Zginęła przez kulkę w plecy, która utkwiła w sercu. Zgon nastąpił mniej więcej siedemdziesiąt dwie godziny temu.

— Wiedzą jak się nazywała? — Zastanawiała się, czy zachodzi związek między jej śmiercią a zniknięciem Allison.

— Jeszcze nie, ale pewnie wkrótce ją zidentyfikują.

— Mam nadzieję, myślę, że... — zamilkła w pół słowa, bo rozległ się dzwonek do drzwi.

Jordan zerwał się z krzesła, a jego dłoń powędrowała do kabury.

— Nie ruszaj się stąd — nakazał jej i wyszedł. Najpierw spojrzał w ekran komputera w gabinecie Lydii, gdzie widniał obraz zarejestrowany przez kamerę ukrytą przed domem. Z ulgą wyłączył system alarmowy i zawołał w stronę rudowłosej.

— Spokojnie! To tylko Szeryf!

Gdy weszli do kuchni, Lydię uderzył smutny wyraz twarzy Stilinskiego.

— Zidentyfikowaliśmy ofiarę — obwieścił. — To Talia Hale. Matka Dereka i Petera.

K R Z Y K  BANSHEEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz