Stałem na wzgórzu przypatrując się wiosce Liścia oraz wschodowi słońca jaki jej dzisiaj towarzyszył. Promienie słońca oświetlały moją twarz, jednak nie odczuwałem ciepła rozpraszającego się po moim ciele. Czułem chłód i pustkę. Gdy słońce znajdowało się już wysoko w zenicie, ruszyłem poza mury rodzinnej wioski i udałem się do miejsca, w którym czułem się wolny. Od wojny na obrzeżach Amegakure minęły dwa lata. W tym czasie udało nam się pozbyć Danzō Shimury oraz jego popleczników Korzenia. Czwarty Hokage zdecydował się na ryzykowny krok, który uratował nas od zamachu stanu. Od wszystkiego czego tak bardzo obawiał się mój najlepszy przyjaciel Shisui. Głęboko wierzyłem, że jest dumny i szczęśliwy z rozwoju tych wydarzeń.
Moja podróż trwała kilka dni oraz nocy, całkowicie bez odpoczynku. Dzień, który nadszedł wraz z końcem mojej podróży do Amegakure, był wyjątkowy. Przeszedłem przez bramę wioski taksując spojrzeniem otaczający mnie świat oraz rozwój jaki przynosiła wioska przez ostatnie lata. Szczęśliwe rodziny spacerowały po zaludnionych uliczkach, a handlarze sprzedawali swoje dobra bez charakterystycznej podejrzliwości i wrogości. Ten widok utwierdzał w przekonaniu, że zmiana jest dobra. Wiara jest kluczem do sukcesu.
Skierowałem swoje kroki na południową część wioski, gdzie między ogrodami stała kopuła, stworzona z origami. Skradała całą swoją prezencją widok i chwytała za serce. Podszedłem bliżej przyglądając się kopule, by po chwili wejść do środka. We wnętrzu rosły dwa, wysokie drzewa wiśni, a na środku znajdował się ołtarzyk, cały skąpany w słońcu. Przejechałem dłonią po marmurowej pokrywie grobowca i przymknąłem oczy wodząc palcami po zimnym marmurze. Jednak ku uciesze nie odczuwałem tego chłodu. Ciepłe promienie słoneczne wpadające przez otwór w kolumnie dawały mi poczucie wręcz gorąca, które paliło moje ciało. Było to miejsce, w którym pozwalałem się zapomnieć i które znaczyło dla mnie o wiele więcej niż bym chciał.
– Dobrze cię widzieć, Itachi – usłyszałem męski głos zza pleców momentalnie rozpoznając przybysza.
– Dobrze tutaj być, Nagato – powiedziałem szczerze i przeniosłem wzrok na rozmówcę. – Gdyby tu była.. byłaby zachwycona – dodałem, by ponownie utkwić wzrok w marmurowym grobowcu.
– Ona z nami jest, Itachi. Tutaj. – Nagato dotknął lewej piersi, gdzie znajdowało się serce, co mogłem dostrzec kątem oka. Uśmiechnąłem się lekko i poczułem ukłucie tęsknoty, które opanowywało moje ciało.
Niezliczoną ilość razy wracałem do tamtego dnia, dnia który okazał się końcem pewnego etapu. Dzień ostateczny okazał się dniem, który zmienił bieg wydarzeń, a także zmienił poglądy wielu shinobi.
*
Oślepiło mnie jaskrawe światło, które w ułamku kilku sekund dało mi poczucie wewnętrznego ciepła. Nie czułem bólu, nie czułem złości, było tylko ciepło. Ciepło i światłość. Dopiero po kilku minutach uświadomiłem sobie gdzie jestem i co się dzieje. Światłość zaczęła znikać, a ja dostrzegłem zastygłe w szoku twarze spoglądające na obraz dookoła nas. Wyglądało to jakby anioł zstąpił z nieba i po kolei ożywiał dusze poległych wojowników. Shinobi po kolei wstawali sami nie do końca rozumiejąc co właśnie się dzieje. Również tego nie rozumiałem, jednak przeczuwałem najgorsze. Zdawałem sobie sprawę kto jest odpowiedzialny za.. życie.
Mój wzrok spoczął na bracie, który jeszcze parę minut temu krwawił obficie, lecz teraz z jego ramienia nie ulewała się szkarłatna ciecz. Sasuke był uleczony. Jednak to nie to było największym odkryciem. Największym odkryciem było niebo.
Niebo, jasne i przejrzyste, ukazujące ogromną kulę słoneczną, która raziła swoim blaskiem każdego, kto dłużej niż to możliwe wpatrywał się w jej jasność. Promienie padały na zmęczone twarze zgromadzonych, promienie, które dawały nadzieję. Nadzieję na nowy początek.
Siłę tego wydarzenia pojąłem dopiero gdy spojrzałem jak Yahiko, lider Akatsuki wstaje, a na jego twarzy nie widać błogiego spokoju. Widać ból straty. Wtedy to dostrzegłem. Dostrzegłem jak garstka ludzi gromadzi się wokół wychudzonego, iście małego i całkowicie wręcz poranionego ciała leżącego nieopodal skały.
Tłum rozstąpił się, a nogi automatycznie poniosły mnie do miejsca, w którym leżała ona. Stanąłem nad nią razem z Yahiko, obok błyskawicznie pojawił się Nagato, Konan oraz Naruto, którego jasnoniebieskie oczy nie dowierzały w obraz ukazujący się przed jego obliczem.
– Yahiko, patrz.. – szepnęła ledwie dosłyszalnie patrząc w górę. Na jej sinych ustach błąkał się uśmiech, gdy wpatrywała się szczęśliwa w bezchmurne niebo i gdy z jej kącika oka spadła łza. Pomarańczowowłosy pogładził ją po jej siwych już włosach, odnalazł jej dłoń i pocałował knykcie. – Spełniło się nasze marzenie – dodała zaciągając się powietrzem i chłonąc promienie słoneczne padające na jej twarz.
– To twoja zasługa, Sakura.. – Nagato posłał jej uśmiech, który szybko zmienił się w grymas bólu, gdy czerwonowłosy zobaczył jak zielonooka pluje krwią.
– Musicie mi coś obiecać.. – Spojrzała na Naruto oraz jego łzy uśmiechając się słabo. – Naruto, wierzę, że jesteś tą osobą, która pomoże mojej rodzinie w zaprowadzeniu pokoju. Mam nadzieję, że dzisiejszy dzień będzie przełomem, który ukaże, że tak naprawdę.. wszyscy jesteśmy tacy sami. Jest w nas tyle samo dobra co zła... I to tylko nasz wybór, w którą stronę pójdziemy.. – Przymknęła oczy, by po chwili utkwić swój wzrok na mnie. Mangekyō Sharingan nie chciał opuścić moich oczu. Cierpienie jakie przeżywałem, spazmy bólu jakie temu towarzyszyły odciskały w moim sercu piętno, którego wiedziałem, że nigdy się nie pozbędę. – Opowiem wszystko Shisuiemu. I mistrzowi Jiraiyi. Będą zachwyceni – szepnęła posyłając mi spojrzenie pełne optymizmu, szczęścia i miłości. Szczerej i prawdziwej miłości.
Gdy powieki dziewczyny przymknęły się, cały świat jakby się zatrzymał w miejscu. Moje serce krwawiło, a jedyne lekarstwo, które mogło to powstrzymać.. Leżało martwe w ramionach swoich braci. Odwróciłem wzrok nie mogąc dłużej patrzeć na jej martwe ciało i błagałem w myślach, by zabrała mnie ze sobą. Zabrała tam gdzie jest również Shisui. Poczułem na ramieniu dłoń brata, który pokrzepiająco próbował mi dodać otuchy. Wtedy też zrozumiałem, że odchodząc z tego świata byłbym egoistom. Zrozumiałem, że jeszcze wiele muszę zrobić, by być godnym na odejście, tak jak zrobił to Shisui i tak jak zrobiła to Sakura. Wiedziałem, że mogę dołączyć do nich dopiero, gdy zrobię wszystko co z mojej mocy, by pomóc w stworzeniu świata, który cieszył się pokojem.
Tylko jakże to uczynić skoro w moim sercu panuje chaos?
*
– Jesteś pewny, że chcesz do nas dołączyć? – zapytał mnie Yahiko stojący naprzeciwko. Za mną rozciągała się dość spora liczba osób, która przez ostatnie dwa lata dołączyła do Akatsuki.
– Jestem pewny – odpowiedziałem łapiąc za płaszcz, który podała mi niebieskowłosa Konan.
– Itachi Uchiha, przyjmuję cię do organizacji Akatsuki, mającej na celu obronę zbudowanego pokoju, a także dążenie do tego, by wszystkie kraje świata żyły ze sobą w zgodzie – wypowiedział na co wszyscy przytaknęli, a ja włożyłem na siebie czarny płaszcz w czerwone chmury.
Wiedziałem, że od dzisiejszego dnia moje życie się zmienni, ale miałem nadzieję, że po raz pierwszy w życiu poczuję prawdziwą wolność. Wolność.
CZYTASZ
hontō no yume // itasaku
Fanfictionfanfiction narutowskie - itasaku w czasach shinobi; sakura haruno nie widziała świata poza amegakure. należała do akatsuki, broniła swoją wioskę i wraz z rodzeństwem czuwała nad innymi. gdy zamieszkała w konoha, jej życie się zmieniło. spotkała itac...