Connor zatrzasnął za sobą drzwi z hukiem, aż się wzdrygnąłem. Zrzucił torbę i kurtkę na ziemię, mamrocząc:
- Głupia stołówka, głupia śmietana - przeszedł przez swój przedpokój szybko, nie odwracając się do mnie. - Wchodź, Evan. Zaraz cię zawiozę. Daj mi się tylko przebrać... No na czarną koszulkę! Cholera, cudownie!
Przez ostatnią godzinę chodził z wielką, białą plamą na koszuli i spodniach. Trzeba przyznać, że zrobiła się w naprawdę mało strategicznym miejscu. Musiał cały czas nosić kurtkę po szkole, żeby tego nie było widać. Ciężko się dziwić, że był nie w humorze.
Przeszedł jak tajfun przez długość parteru, wbiegł po schodach na górę po ubrania na zmianę, a potem zbiegł z powrotem i zatrzasnął się w łazience. A ja stałem dalej w wejściu. Wolałem nie ryzykować wchodzeniem głębiej do czyjegoś domu bez pozwolenia. Kiedy państwo Murphy byli jeszcze w pracy, dom wydawał się być taki spokojny...
W zasadzie pierwszy raz oficjalnie ich odwiedzałem odkąd Connor wrócił do rodziny. Trochę niezręcznie mi było stać tak samemu. Gdyby jakiś członek rodziny mnie tu przyłapał, musiałbym sam, bez Connora, tłumaczyć się, co tu robiłem.
Przynajmniej w moim domu Connor nie czuł się obco. Prawdę mówiąc, moja mama chyba go polubiła. Dzisiaj zapomniała wydrukować konspektów do pracy i napisała o pomoc bezpośrednio do niego, wiedząc, że i tak by mnie wyręczył. Właśnie do niej za chwilę mieliśmy jechać.
Usłyszałem gdzieś po drugiej stronie domu głośny łomot, ale nie nastąpiło przekleństwo, więc miałem prawo zakładać, że to nie był Connor.
I pewnie nie ruszyłbym się, gdybym nie przynaglił mnie czyjś jęk bólu. Przebiegłem przez salon do źródła dźwięku. Jeśli komuś stała się krzywda, wolałbym jednak nie stać jak tępak w miejscu.
Zbiegłem po małych schodkach i wychyliłem się przez otwartą framugę. To było wyjście na garaż.
- P-panie Murphy?! Wszystko dobrze? - doskoczyłem do niego, przygniecionego jakimś kartonowym pudłem. Więc jednak był w domu! Pan Tata się zaśmiał niezręcznie.
- Haha! Wszystko w porzą... au!
- Przepraszam! - jęknąłem, nie do końca wiedząc, czy coś zabolało go przez to, że źle zdejmowałem z niego ciężar. Odłożyłem pudło na bok, a on wygramolił się na nogi.
- Evan! Dobrze, że wpadłeś - był dla mnie tak życzliwy... No... Jak na niego. - Czekasz na Connora?
Przytaknąłem i przez długi, niezręczny moment zapanowała cisza, a ja chwiałem się na boki, byleby się czymś zająć. Pan Murphy znowu zaczął grzebać w pudłach. Nie byłem w stanie nawet rozeznać, czy miał na celu je poukładać, czy je rozbebeszyć i znaleźć jakąś konkretną rzecz.
- Posłuchaj - zaczął nagle, jakby korzystając z okazji, że zostaliśmy we dwójkę. - Wiesz, że on czasami bywa...
Wybuchowy? Nieprzewidywalny?
Ale dzięki temu był też odważny, gotowy do działania i do stawiania czoła konfliktom. Czyli do wszystkiego tego, do czego ja nie byłem w stanie się zmusić.- Wiem - przerwałem, żeby nie musiał wymyślać adekwatnych przymiotników. - Nie przeszkadza mi to.
- Chodzi mi o to, że rzadko miewa przyjaciół. Takich prawdziwych... W ogóle przyjaciół. - Trochę niezręcznie było mi tego słuchać, ale nie przerywałem. - Wiem, że dobry z ciebie chłopak. Bądź wobec niego w porządku.
- Och, a to co? - zagadnąłem, żeby zmienić temat. Wskazałem na jakiś wystający przedmiot w pudle. Był starannie zapakowany w papier podarunkowy.
- To... - powtórzył. Wygrzebał zawiniątko i rzucił mi je. - Rozpakuj, jak chcesz.
Zrezygnowałem z delikatnego rozchylania papieru. Był zaklejony taśmą, więc jedyne, co pozostawało, to go rozerwać. W środku ukazał mi sié twardy, skórzany przedmiot.
- Rękawica? - zgadnąłem i rozpakowałem całą. Była zaskakująco ciężka. Czułem się, jakbym trzymał coś profesjonalnego, coś drogiego. Nigdy nie grałem w baseballa. Nie miałem z kim.
Przez chwilę trzymałem ją i przyglądałem się z jakimś rodzajem sentymentalnego uśmiechu. Rękawica... Rzucanie piłką z tatą w pięknie wykoszonym ogródku przed domem. Jak wyrwane z Amerykańskiego filmu. Filmu, do którego nigdy nie będę należeć.
- Podoba ci się? Jak chcesz, to ją weź. Kupiłem ją Connorowi na jakieś... urodziny, czy święta? - wzruszył ramionami i spochmurniał. - Myślałem, że to dobry sposób na te... Synowsko... Ojcowskie... Te...
To dziwne, że żyjąc tak blisko kogoś, można być jednocześnie tak daleko. Zupełnie jakby Connor żył od nich tysiące światów dalej, jakby zbyt ciężko było się do niego przebić osobom, których sam on do siebie nie wpuszczał.
Może przekonam jeszcze tę dwójkę, żeby ze sobą pograli.
- Musisz ją najpierw zmiękczyć. Nic nią nie złapiesz, jeśli będzie taka sztywna - wyjaśnił. Do tej pory nie przypuszczałem, że trzeba coś z nią zrobić.
- Ale... Jak?
Uśmiechnął się, a w oczach zabłysnął mu ten charakterystyczny płomyczek zagorzałego pasjonaty w akcji.
- Cóż... Od czego by tu zacząć?
****************
KWAKJak tam nastroje na wakacje? Macie zaplanowane wyjazdy? Mam nadzieję, że udało wam się popodciągać oceny i możecie już odpocząć.
Ten tydzień z pewnością mi nie sprzyjał w byciu kreatywną. Kończę ten rok szkolny spięta i rozczarowana.
Najlepsi nauczyciele dosłownie uciekają z mojej szkoły, dopóki mogą. Na przyszły rok w zasadzie nie będzie prawie nikogo z nauczycieli, których znam.
To smutne patrzeć, jak fajna szkoła zamienia się w smętny, pusty budynek zakładu pogrzebowego.
Jeśli macie nauczycieli, którzy was nawet denerwują, ale bardzo dobrze nauczają, cieszcie się nimi, bo mogą ich zastąpić ciepłe kluchy.
Dobra, koniec smęcenia! Wakacje są! Pora na Good Looda i nocne maratony Netflixa! Jupi! Bardzo wam dziękuję za uwagę!
CZYTASZ
Przecież cię znam, Piegusie (Dear Evan Hansen - AU)
FanfictionMój ,,przyjaciel", Connor dzisiaj napisał do mnie maila. Zupełnie jak te, które miałem zamiar pokazać jego rodzinie. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie jeden, mały problem: Z tego, co mi wiadomo, nie żył już od dłuższego czasu. *****...