Rozdział 68 Sataniści

13 1 0
                                    

Pov Aleksa
Gdyby nie znaki fizyczne na moim ciele, pomyślałbym, że to wszystko mi się przyśniło. Rano wszystko wyglądało inaczej. Zdarzenia z poprzedniego wieczora zupełnie zbladły. Wydawało mi się, że to się nie zdarzyło. Wszystko to brzmiało surrealistycznie, idiotycznie i nieprawdopodobnie. Czarne ubrania, odwrócone krzyże i pistolety? To zdarza się tylko w filmach i książkach. Przecież nie w prawdziwym życiu. Przecież nie komuś takiemu jak ja.
Bo nie oszukujmy się, ja nie jestem osobą, o której ktoś chciałby pisać powieści.
W nocy budziłem się osiem razy, bo śniły mi się te wszystkie satanistyczne rzeczy: ofiary, dziwne pieśni, zło, czarne kolory, krew. Starałem się, by nie obudzić Dana, tylko, że ciężko jest się kontrolować jednocześnie śniąc o szatanie. Mimo wszystko dopiąłem swego i Dan nie obudził się przez pierwsze siedem koszmarów. W czasie ósmego, który przyśnił mi się mniej więcej nad ranem, mój chłopak obudził się niestety razem ze mną. Tak oto przeleżeliśmy bezsennie cztery godziny aż do ósmej rano, gdy postanowiliśmy wstać.
Wszystko było nie tak, jak powinno. No, może nie wszystko, ale kilka rzeczy na pewno. Po pierwsze Chris został u nas, mimo że normalnie tego nie robił. Zmusił Ellie, żeby wróciła do swojego pokoju, on natomiast przespał się na kanapie w salonie. Dan chodził za mną krok w krok, czego normalnie też nie robił. Dosłownie, chodził wszędzie tam, gdzie ja. Denerwowało mnie to, ale co mogłem zrobić? Wiedziałem, że mnie pilnuje. Trochę mu odwaliło, ale Dan zawsze był nadopiekuńczy. Ellie od wczorajszego wieczoru była bardziej milcząca. Zazwyczaj bardzo dużo mówiła, teraz siedziała i wpatrywała się ponuro w przestrzeń. W ogóle nikt za specjalnie się do nikogo nie odzywał. Widać było, że coś się stało i wszyscy teraz o tym myślą.
Tylko, że w sumie nic takiego się nie stało i nie chciałem, żeby każdy wkoło mnie miał zły humor. To moja wina i powinienem to zmienić. Gdyby nie ja i mój przeraźliwie żałosny dramatyzm, wszystko byłoby tak, jak zawsze.
Ellie zrobiła śniadanie, na które składał się jeden rodzaj kanapek. Nikt tego nie skomentował, wszyscy posłusznie pochłonęliśmy swoje porcje. Nawet ja zjadłem bez marudzenia. Czułem, że to nie byłoby na miejscu. W czasie śniadania nikt nic nie mówił. Powoli trafiał mnie szlag. Dlaczego tak się zachowywali? Przecież nic takiego się nie stało. Nikt nie umarł.
- Dlaczego chcecie iść do Boston Emmanuel College, a nie do Boston Emerson College? – zapytałem, bo chciałem przerwać tę nienaturalną ciszę.
- Boston Emerson College nie ma zbyt ciekawej oferty nauczania – odezwał się po chwili Chris.
- To znaczy? – dopytywałem się. Nikt mi nie pomagał w prowadzeniu rozmowy.
- Po prostu jest mniej możliwości – odparł Dan. Znowu zapadła cisza. Dzięki, przyjaciele, że mi pomagacie.
- Nie wierzę, że chcecie iść na chemię – odezwałem się, podejmując kolejną próbę – Po lekcjach z panią Gillyflower człowiekowi odechciewa się żyć.
- Nic nas nie zniechęci do chemii – odparł Chris – Nawet Gillyflower.
- Ja ją nawet lubię – mruknął Dan.
- Jej się nie da lubić – odparła Ellie. Miałem nadzieję, że rozmowa się rozkręca, ale niestety znowu utkwiła w martwym punkcie. Westchnąłem.
- Pamiętacie, że kiedy był atak terrorystyczny, utkwiliśmy w sali od chemii? – zacząłem – Pani Gillyflower wtedy zniknęła.
- Cóż, ja to pamiętam dosyć średnio – mruknął Chris, patrząc się gdzieś w przestrzeń. Ellie zerknęła na niego, a jej spojrzenie złagodniało.
- Myśleliśmy, że umrzesz – rzucił ponuro Dan.
- Ja tak nie myślałam – rzuciła Ellie.
- Ja myślałem, że już po mnie – powiedział wolno Chris – Kula wbrew pozorom nie jest najgorsza. Najgorsza jest sama świadomość umierania. To się wie. Czuje się ten wyciek krwi, a z każdą kroplą ucieka życie. Ból jest niczym w porównaniu ze świadomością własnej śmierci. Nikomu nie życzę świadomego umierania.
- To było głupie, Chris – Dan pokręcił łagodnie głową – Nie musiałeś bronić Vialle. Nie życzę jej źle, ale… Nawet jej nie znałeś. Dlaczego się rzuciłeś, żeby ją bronić?
- Sam nie wiem – powiedział Chris w zamyśleniu – Może zrobiłem to instynktownie. Może dlatego, że to był ktoś ważny dla was i nie chciałem, żebyście patrzyli na śmierć przyjaciela?
- Więc w zamian dałeś nam patrzenie na swoją własną śmierć – powiedziała gorzko Ellie – Co za świetna zamiana.
- Nie wiedziałem, że ten ktoś strzeli – powiedział Chris.
- Jak nie wiedziałeś, jak rzuciłeś się w chwili, gdy rozległ się strzał? – rzucił Dan.
- Nie wiem… Nie wiem, jak to wyszło. Po prostu wiedziałem, że to wasza przyjaciółka i nie chciałem, żeby coś jej się stało. Bylibyście smutni.
- To nie była moja przyjaciółka – powiedział gwałtownie Dan – I nie była to też przyjaciółka Ellie i Aleksa. Vialle nigdy nie była prawdziwą przyjaciółką.
- Była – powiedziałem cicho – Zawsze była prawdziwą przyjaciółką.
- Była?! – wzburzył się Dan – Czy przyjaciele zdradzają światu czyjeś sekrety? Czy przyjaciele kompromitują cię przed całą szkołą? Czy przyjaciele nasyłają na ciebie szemranych typów? Czy przyjaciele wyśmiewają cię, wyzywają i…
- Dan, przestań – powiedziała Ellie – Nie znasz jej.
- Znam ją wystarczająco, żeby jej nienawidzić – powiedział Dan z mocą – Widziałem, co z wami robiła, słyszałem, co do was mówiła. Potrafię wybaczać ludziom, ale jak mogę wybaczyć komuś, kto znęcał się nad moim chłopakiem i moją młodszą siostrą?
- Po pierwsze, ona się nad nami nie znęcała – przypomniałem mu.
- Vialle nigdy nie prosiła o żadne wybaczenie – odezwał się Chris – Robi, co robi i nie żałuje. Przepraszam was, ale dla mnie ona jest śmieciem.
- CHRIS! – zawołała z oburzeniem Ellie – Nie nazywaj jej tak. Nienawidzę jej obecnie tak samo jak ty, ale bez przesady. Nie zniżajmy się do jej poziomu.
- No co? – Chris wzruszył ramionami – Nie polubię jej, ani jej nie wybaczę.
- Nie macie czego jej wybaczać – powiedziałem – Nic wam nie zrobiła. Vialle jest sprawą moją i Ellie.
- Odkąd masz chłopaka, nie ma czegoś takiego jak wyłącznie twoja sprawa – rzucił Dan – Jest nasza sprawa.
- Alex ma rację – powiedziała Ellie – Nie mieszajcie się w to. Vialle była naszą przyjaciółką przez większość naszego życia.
- Kiedy wy zaczęliście się z nią przyjaźnić? – zainteresował się Chris – I ze sobą? Nigdy o to nie spytałem.
- Poznaliśmy się w przedszkolu – oznajmiłem – Ja i Ellie.
- Czyli przyjaźnicie się… - Chris robił szybką kalkulację w głowie.
- Jakieś czternaście lat – podsunął mu Dan.
- Wow. Nieźle – zagwizdał Chris.
- Pamiętam was, gdy byliście tacy mali i bawiliście się w salonie w policjantów i złodziei – uśmiechnął się lekko Dan.
- Ty wtedy też byłeś mały – przypomniałem mu.
- Większy niż wy – powiedział Dan – Byłem starszy i wyższy o całą głowę od was obojga.
- Co się nie zmieniło – mruknął Chris.
- Ja i Alex dorastaliśmy razem – powiedziała Ellie – Prawie nie pamiętam takich momentów, w których nie było go obok mnie.
- Cały czas przychodziliśmy do siebie – potwierdziłem – Byliśmy nierozłączni.
- Jak to możliwe? – zainteresował się Chris – Rodzice wam pozwalali?
- Nasze mamy się przyjaźniły – odparła Ellie.
- Nadal się przyjaźnią? – spytał Chris. Zapadła chwilowa, niezręczna cisza.
- Nie – powiedziałem, starając się brzmieć obojętnie – Moja mama umarła.
- Mówiłem ci o tym, Chris – szepnął Dan do Chrisa z wyrzutem.
- Teraz sobie przypominam – Chris wyglądał na zakłopotanego – Przepraszam, Alex. Nie chciałem. Zapomniałem o tym zupełnie.
- Nic się nie stało – machnąłem ręką – W każdym razie nasze rodziny się znają.
- Ty się z nimi nie bawiłeś jako dziecko? – spytał Chris Dana.
- To były dzieci – uśmiechnął się Dan – Nie bawiłem się z dziećmi.
- Danielu Jamesie Johnson – wycedziła Ellie – Jesteś ode mnie starszy o rok.
- Rocznikowo – powiedział Dan – Faktycznie jestem starszy prawie o dwa lata, siostro.
- Dan uważał nas za bezmózgie ameby – podsunąłem z uśmiechem – Wymądrzał się i udawał dorosłego.
- Ej! – Dan uderzył mnie lekko w ramię – Nieprawda. Znaczy, byliście bezmózgimi amebami, ale…
- A kiedy zaprzyjaźniliście się z Vialle? – przerwał Chris.
- Hm… - zamyśliła się Ellie – W podstawówce. To na pewno.
- W pierwszej albo drugiej klasie – przypominałem sobie.
- Więc znacie się z nią od około dziesięciu lat – Chris pokręcił głową – Zajebiście długo. Myślałem, że krócej.
- Alex uderzył ją piłką, gdy graliśmy w zbijaka – uśmiechnęła się Ellie – Musiał iść przeprosić, więc poszłam z nim. Vialle płakała i płakała, a my baliśmy się, że wezwą rodziców Aleksa do szkoły. Chcieliśmy ją udobruchać, więc daliśmy jej nasze kanapki. Tak to się zaczęło.
- Beznadziejny początek znajomości – mruknął Dan – Vialle zaczęła tu przychodzić i mnie irytować.
- Nigdy nie mówiłeś, że jej nie lubisz – rzuciła Ellie – Myślałem, że jest ci neutralna.
- Nie – Dan pokręcił głową – Wyjadała zawsze moje ulubione płatki.
- Skąd wiesz, że to była ona, a nie ja lub Ellie? – zdziwiłem się.
- Bo ty wyjadający płatki to niestety coś, czego świat jeszcze nie widział – powiedział Dan – A Ellie nie lubiła tych konkretnych płatków.
- To prawda – mruknęła Ellie – Vialle brała sobie z szafki twoje płatki i je jadła. Czasami zjadała też lizaki i cukierki, które mama przynosiła z pracy.
- I nie spuszczała wody – dodał Dan – I nie mówiła dzień dobry.
- Mówiliśmy jej, żeby mówiła dzień dobry, ale ona twierdziła, że się wstydzi – rzuciłem.
- Wstydzę to się ja przez to, że ją znam – mruknął Chris.
- Mocne – Dan przybił z Chrisem żółwika. Odetchnąłem z ulgą, bo wszystko chyba wróciło do normy.
- Czy Chris nie powinien wracać do domu?- spytałem niewinnie.
- O nie. Wyrzucasz mnie? – Chris zademonstrował jak strzała przebija mu serce.
- Nie, po prostu… - nie wiedziałem jak to uargumentować – Rodzice nie dziwią się, że cię nie ma?
- Wiedzą, gdzie jestem – mruknął Chris – Z resztą ja i Dan zdecydowaliśmy, że lepiej będzie, jak zostanę tu kilka dni.
- Przepraszam, co?! – krzyknęła Ellie – I ty, braciszku, nie poczułeś się zobligowany, żeby może mnie o tym powiadomić?!
- Masz coś przeciwko mojej obecności, El? – Chris mrugnął do Ellie – Boisz się o swoje dziewi… A nie, przecież go nie masz.
- Zaraz stracisz płodność – mruknęła do niego Ellie – Nie przeszkadza mi twoja obecność, ale… Dan! Nie mieszkasz sam! Powinieneś coś wspomnieć!
- Uznałem, że to nie jest nic ważnego – powiedział leniwie Dan.
- To jest coś ważnego – odezwałem się – Powinieneś nam powiedzieć.
- Przepraszam – powiedział spokojnie Dan.
- A mogę wiedzieć czemu Chris tu zostaje? – spytała Ellie. Wyglądała na nieco zirytowaną, ale przypuszczałem, że jest zawstydzona. Pewnie dziwnie jej ze świadomością, że jej crush będzie z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przechodziłem przez to samo, gdy wprowadzałem się do Dana i Ellie.
- Jak to czemu? – powiedziałem, patrząc na Chrisa – Chris tu zostaje, żeby mnie pilnować.
- To prawda? – Ellie nieco złagodniała. A ja się zirytowałem. Wiedziałem, że Dan świruje, ale bez przesady! Nie potrzebowałem niańki!
- Em… - Chris unikał uparcie mojego wzroku – Właściwie to…
- Uznaliśmy, że dwóch chłopaków w domu jest bezpieczniejszą opcją niż jeden – powiedział Dan. Myślałem, że się przesłyszałem.
- Dwóch – powiedziałem wolno – Ty i Chris.
- Tak – Dan kiwnął głową.
- Ja nie jestem twoim zdaniem chłopakiem – powiedziałem, zaciskając dłonie w pięści – Twoim zdaniem jestem dziewczyną? Nie liczysz mnie jako chłopaka?!
Dan spojrzał na mnie i otworzył usta. Wyglądał na zawstydzonego, co tylko rozzłościło mnie bardziej. Właściwie nie byłem zły. Byłem zawiedziony. Chris patrzył na Dana z uniesionymi brwiami, a Ellie wytrzeszczyła na brata oczy.
- Jestem dla ciebie dziewczyną? – rzuciłem do Dana - Gdy nie ma Chrisa, w domu jest jeden chłopak i jesteś nim ty? Dzięki. Naprawdę, to było miłe.
- Alex, ja nie miałem tego… - powiedział Dan ze skruchą, ale mu przerwałem, wstając od stołu.
- Wiem, że żadne z was nie uważa mnie za chłopaka – powiedziałem. Starałem się, by mój głos rozbrzmiewał wściekłością, ale nie do końca mi się udało. Znowu brzmiałem jak żałosny dzieciak – Waszym zdaniem potrzebuje wiecznie niańki, bo nie jestem wystarczająco męski, żeby się obronić. Myślicie, że nie umiem nikogo uderzyć i macie rację. Macie rację! Może i jestem żałosny i słaby, ale nie jestem dziewczyną! Przykro mi, że o tym zapomniałeś, Dan. Może wcale nie jesteś homo? Może jesteś hetero i myślisz, że znalazłeś sobie dziewczynę?
- Alex, uspokój się – rzucił do mnie Dan, ale ja nie zamierzałem się uspokajać. Byłem wewnętrznie zraniony.
- Przykro mi, że uważacie mnie za dziewczynę – powiedziałem, patrząc na każdego z nich z osobna – Naprawdę, nie sądziłem, że przyznacie to tak otwarcie.
Odwróciłem się, by odejść, ale ktoś złapał mnie za ramię. Spodziewałem się, że to Dan, ale się rozczarowałem. To była Ellie. Dan nadal siedział przy stole i mierzył się wzrokiem z Chrisem. Chciało mi się płakać i krzyczeć i umrzeć. Wszystko w jednej chwili. Gdzieś tam zdawałem sobie sprawę z tego, że po raz kolejny moja reakcja jest przesadzona i teatralna, ale co miałem poradzić? Mój chłopak właśnie przyznał, że nie uważa mnie za męskiego osobnika. Uwierzcie, dla chłopaka nie ma większej obelgi niż pozbawienie go męskości.
- Alex, wiesz, że ja nie uważam cię za dziewczynę – szepnęła Ellie, trzymając mnie za łokieć.
- Czyżby? – prychnąłem, wyrywając się jej – Nieważne. Nie jestem na ciebie zły, El. Nie na ciebie.

Naznaczeni: WidzącaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz