Sobotni poranek zaczął się delikatnym podmuchem ciepłego wiatru. Słońce wyszło zza wysokich budynków by oświetlić miasto i rozpocząć nowy dzień. Rodzice Steve'a i Kelly wrócili kilka minut po siódmej rano. Obie uśmiechnięte pary podtańcowywały jeszcze na schodach, zanim nie weszły do mieszkania. Obecność rodziny Waller za ich progiem była jeszcze krótsza niż poprzedniego dnia. Szybkie słowa "dziękujemy za wspaniały wieczór" i wyszli, zabierając za sobą szczęśliwą córkę.
-Jak minęła noc? Kelly sprawiała problemy?- spytała z ciekawości matka Steve'a, wyciągając z szafki jedną z misek, tą samą, w której była różowa maź.
-Nie, zachowywała się jak aniołek.- powiedział Steve, kręcąc się w tą i z powrotem. Nie skłamał. Tylko niepotrzebnie wtrącił tam przecinek.
-To dobrze.- zaśmiała się Sara i wyminęła syna.
Steve westchnął cicho i wrócił do swojego pokoju, gdzie jego przyjaciele odsypiali wczesną pobudkę, tym razem skumulowani na łóżku. Jedyne Thor spał na miękkim dywanie, bo jak sam twierdził, był bardzo wygodny. Spali w stylu "na kanapkę". Clint i Bruce stanowili chleb, Loki i Tony szynkę a Natasha musztardę, leżąc na samym szczycie.
Steve usiadł na na podłodzę i przyjrzał się, leżącej na torsie Clinta, twarzy Tony'ego. Ostrożnie, by nie obudzić chłopaka, przeczesał palcami jego brązowe włosy i przejechał po jego policzkach, muskając opuszkami usta Tony'ego.
Rogers szybko zabrał rękę, trochę przerażony swoim zachowaniem.
Tony to mój przyjaciel. Nic więcej- pomyślał, nie odwracając spojrzenia od spokojnej, pogrążonej w śnie twarzy Starka.- Ale dlaczego przy nim czuję się inaczej?
Z zamyśleń wyrwał go odgłos tłuczenia szklanek. Szybko zerwał się z podłogi i wybiegł z pokoju. Zatrzymał się tuż przy krawędzi schodów.
-Mamo, wszystko dobrze?- spytał, starając się nie obudzić przyjaciół.
-Tak, tylko...- nie dokończyła więc Steve ponownie zszedł do kuchni.
Na podłodze walały się potłuczone szklanki i kilka talerzy. Sara stała nieopodal tych szczątków zastawy z sentymentalnie cennym dla niej wazonem w ręku.
-Przez przypadek szturchnęłam wazon i by go ratować, musiałam puścić talerze.- zaczęła się niepotrzebnie tłumaczyć. Nawet gdyby ktoś ich nie znał, łatwo by rozpoznał, że Steve to syn Sary i Josepha Rogersów.
Po matce odziedziczył błękitne oczy, blond włosy i zdolność wpakowywania się w kłopoty, a po ojcu dostał kształt szczęki, ton głosu i częściowe zdolności przywódcze.
Steve zaśmiał się tylko i uważając na odłamki, podszedł do matki. Co jak co ale kontakt z rodzicami miał bardzo dobry od czasów kiedy był dzieckiem. Praktycznie nigdy się nie kłócili a jeżeli już to tylko o takie drobnostki, przy których nie warto było podnosić głosu.
-Połóż się a ja to posprzątam. Tata już dawno śpi.- uśmiechnął się i wziął od Sary wazon.
Steve od dawna pomagał rodzicom, mając na myśli przyszłość, w której wyprowadzi się by rozpocząć samodzielne życie. Chciał odwdzięczyć się za pomoc i czas poświęcony na jego wychowanie. Był wzorowym synem, mając od czasu do czasu większe lub mniejsze problemy w utrzymaniu tego stanowiska.
-Dobrze. Dziękuję, Stevie.- Sara ucałowała go w policzek i wyszła z kuchni.
Steve odłożył wazon na stół i rozejrzał się dookoła. Okna nadal były zasłonięte przez niebieskie rolety, zza których dochodziły dźwięki Brooklynu.
Ze schowka wyjął miotłę i szufelkę. Mógłby wykorzystać odkurzacz ale za dużo rozkładania a potem składania i urządzenie wydawało z siebie zbyt głośny odgłos, mogący pobudzić jego rodziców i przyjaciół.
W tym czasie Tony zaczął otwierać oczy, po ciągłym kopaniu go po brzuchu przez Natashę, którą to zaczął łaskotać obudzony kilka minut temu Clint. Stark spojrzał na niego jeszcze nieobecnie.
-Barton, do cholery. Przestań- powiedział Tony przez zaciśnięte ze złości zęby.
-To zabawne.- Clint zachichotał, przejeżdżając palcem po szyi Natashy, która znowu uderzyła Tony'ego w brzuch.
-Chyba dla ciebie.- mruknął i przywalił Clint'owi łokciem między żebra. Ten się tylko skulił i spadł z łóżka z głośnym łoskotem, ciągnąc za sobą resztę drużyny i Loki'ego.
Tak więc wszyscy wylądowali na Thorze, leżącym głową w ich kierunku.
-Clint!- wrzasnęła Natasha, zrywając się z podłogi, by nie leżeć na Bruce'ie.
-Ale to wina Tony'ego!- krzyknął, chcąc się usprawiedliwić. Stark podniósł się, co było trudne, mając na uwadze, że jego głowa utknęła między nogą Loki'ego a brzuchem Thora.
-Gdyby Natasha mnie nie biła, nie uderzyłbym cię.
-Przecież ja spałam!- takie kłótnie były normą w drużynie Avengers. W ten sposób okazywali sobie nawzajem miłość, czasami bolesną, wymuszoną, nienawistną z chęcią mordu i śladową ilością rosyjskiej musztardy ale nadal miłość.
-Zawsze tak drzecie ryje?- spytał Loki, siadając na łóżku i poprawiając włosy, nadal związane w dwa kucyki. Wyciągnął z nich kilka kwiatków, które wplotła Kelly i rzucił je na podłogę, nie interesując się za bardzo tym kto je posprząta.
-Cicho bądź, jeleń- powiedział Tony, w jego kierunku.
Loki tylko przeklął kilka razy na osobę Starka i wyszedł z pokoju. Potem dało się usłyszeć trzaśnięcie drzwiami, co dało reszcie sygnał, że wyszedł z mieszkania. Ale w butach czy bez nich?
Gdy minęło południe a Słońce zaczęło już porządnie grzać, cała drużyna leżała na zimnej podłodze w Stark Tower. Droga do wieży była męczarnią, gdy nie mogli na początku złapać taksówki a potem, gdy wreszcie się udało, kisili się w niej w siódemkę, z kierowcą. Clint zaczął nawet się topić i przypominać ciecz, przybierając kształt naczynia, w którym się znajdował, czyli w tym przypadku tylne siedzenie pojazdu.
Rodziców Tony'ego nie było od rana do nocy więc mieli całą wieżę dla siebie. Jednak nawet taki luksus nie pomaga, gdy na dworze jest ponad trzydzieści pięć stopni w cieniu.
-Może pójdziemy na basen?- spytał Tony, zwracając na siebie uwagę przyjaciół.
-Chce ci się wlec taki kawał drogi w takim gorącu?- odpowiedział pytaniem na pytanie Clint, jasno dając do zrozumienia swoje zdanie.
-Przecież mam basen w wieży.- Tony zmarszczył brwi, nie rozumiejąc za bardzo toku myślenia Bartona. Ale nie było tajemnicą, że czasami Clint przebywał we własnym świecie.
Oczywiście nie był błaznem, który ledwo ukończył podstawówkę. Miał czasami swoje odpały. Ale który Avenger ich nie miał? Clint po prostu wyznawał powszechną zasadę "zrób to dzisiaj, bo jutro może być nielegalne". Był tym typem, który potrafił rozweselić nawet najpochmurniejszego człowieka. W dodatku był jednym z najlepszych strzelców, przez co wielokrotnie brał udział w zawodach strzeleckich, zajmując zawsze pierwsze miejsca.
-Co?!- krzyknął, rozumiejąc, że całe życie tkwił w błędzie i jednak wieża Starka to istny lunapark.
-Clint, przyjacielu.- głos zabrał Steve.- Zapomniałeś gdzie jesteśmy? To jest Stark Tower. Tutaj znajdziesz nawet obserwatorium i mało brakuje do otwarcia chińskiej restauracji.
-Znamy się od kilku lat a ja o tym nie wiem? Tony, co z ciebie za kumpel?- w jego głosie dało się słyszeć rozbawienie i wyrzuty.
-Najlepszy.
Avengers wybuchli śmiechem i zebrali się z pokoju Tony'ego.
CZYTASZ
Padał wtedy deszcz / Stony
Fanfic-Steve. -Tak? -Ko-kocham cię. Tony powinien się nauczyć, że niektórych rzeczy nie powinno mówić się przez telefon