IV. Prawda

1.3K 113 22
                                    

   Drzewa na zewnątrz uginały się pod wpływem mroźnego wiatru. Śnieg nie padał, ale jego cienka warstwa pokrywała chodniki i stojące na parkingach samochody. Ludzie przemierzali ulice opatuleni płaszczami i szalikami, kryjąc twarz przed lodowatą zawieją i zapewne dziwiąc się w duchu takiemu nagłemu spadkowi temperatury. Na ogół zimy we Francji były łagodne, a i teraz nie zapowiadało się, by ta mała jej namiastka, jaką mogli podziwiać na koniec poprzedniego roku, miała powrócić. Śnieg bowiem szybko stopniał i paryżanie nie spodziewali się, że zima jeszcze da o sobie znać. Właściwie to większość z nich przygotowywała się już do wiosny. Grube kurtki upchnięto w głębi szaf, by zrobić miejsce lżejszym okryciom, a ciepłe kozaki zostały zastąpione ulubionymi, wygodnymi adidasami.

   Nikt nie przewidział, że ostatniego dnia stycznia chłód zechce o sobie przypomnieć, a słońce się nie pojawi.

   Chloé stała przy dużych drzwiach balkonowych i wgapiała się w niebo równie pochmurne jak jej mina. Wyraźnie nie podobało się jej to, co widziała za oknem. Marinette zerkała na nią od czasu do czasu kątem oka, usiłując powstrzymać uśmiech. Siedziała przy stoliku i jak zwykle odrabiała jej lekcje, a że wewnątrz było przyjemnie i ciepło – w przeciwieństwie do wichury, która szalała na dworze – nie miała na co narzekać. Dzbanek wody i talerz pełen ciastek jak zwykle stały przed nią na stole, lecz nie sięgnęła ani po jedno, ani po drugie. W końcu ileż można jeść to samo? Owszem, zdarzały się dni, w których Marinette musiała zabawić tam dłużej, i wtedy Chloé nie żałowała jej czegoś ciepłego i pożywnego, aczkolwiek wypieki na zwyczajowym poczęstunku zawsze były takie same. Córce piekarza, na ogół przebywającej wśród morza takich słodkości, ta niezmienność szybko się znudziła, choć ogólnie rzecz biorąc, musiała przyznać, że ciastka smakowały naprawdę nieźle.

   Zamknęła jedną z leżących obok niej książek i zajęła się przeglądaniem drugiej, gdy dobiegł ją głos Chloé.

   – Eem... Dupain-Cheng? – zagadnęła nieco niepewnie.

   Marinette wywróciła oczami.

   – Ile razy mam ci powtarzać, żebyś przestała mówić do mnie po nazwisku? – zirytowała się w odpowiedzi.

   – Podejdź no tu. – Chloé kompletnie zignorowała jej słowa. Stała wciąż przy oknie, nie odrywając oczu od tego, co widziała za szybą. Marinette westchnęła męczeńsko i wstała od stołu. Od razu zrozumiała, co Chloé miała na myśli.

   Na ulicach panował chaos. Ludzie uciekali w popłochu we wszystkie możliwe strony, z różnych kierunków dobiegały krzyki i kłótnie. Samochody zatrzymywały się z piskiem opon na środku drogi, a pasażerowie wypadali na zewnątrz, jak gdyby chcieli uciec od pozostałych. Marinette zmarszczyła brwi, ale nie musiała się nawet zastanawiać nad tym, co się dzieje.

   – Znowu kogoś dopadła akuma... – mruknęła pod nosem bardziej do siebie niż do Chloé, lecz ta spojrzała na nią jednocześnie ze strachem i ekscytacją.

   – Przemienisz się? – zapytała z nadzieją.

   Właściwie, odkąd dowiedziała się, że to właśnie Dupain-Cheng jest Biedronką, nie miała jeszcze okazji, żeby przyjrzeć się z bliska jakiejś walce lub zobaczyć, jak się przemienia. Atak wysłannika Władcy Ciem jak dotąd nie zdarzył się podczas wizyt Marinette w hotelu, a Chloé, choć bardzo nie chciała się do tego przyznać, czekała z utęsknieniem na ten moment. Wreszcie będzie mogła ujrzeć swoją ulubioną superbohaterkę w akcji, w końcu zobaczy, jak to małe stworzonko, kwami, zmienia jedną prostą dziewczynę w obrończynię Paryża. Czasem wypytywała o te sprawy, jednak ograniczała się, żeby nie pokazać, jak bardzo jej na tym zależy.

Jej największa fanka || Miraculous [Chloénette]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz