Patrzyłam z uniesionymi w geście politowania brwiami na moją mamę, biegającą po kuchni, jakby się conajmniej paliło, kiedy starała się ugotować coś, co nie smakowałoby, jak plastik. Każdy, kto znał Isabellę Johnson wiedział, że podczas kolacji należało udawać ból brzucha, by na drugi dzień się go nie nabawić. Moja rodzicielka nie miała talentu kucharskiego, choć nie potrafiła się do tego przyznać. Czasami wychodziła jej szarlotka i pieczeń, ale jeśli chciała zrobić coś bardziej wymyślnego to raczej końcem końców wywalała spaloną patelnię do kosza.-Mamo, na pewno ciocia i wujek wolą zjeść normalną zupę, niż krem z małży.- mruknęłam, poprawiając się na fotelu, z którego miałam widok na kuchnię. Moja rodzicielka ubzdurała sobie, że zrobi wykwitną kolację na moje osiemnaste urodziny, wypadające jutro.- Tym bardziej, że twoje małże wyglądają, jakby miały zaraz na kogoś napluć.- spojrzałam z obrzydzeniem na czarne muszle, które nie zostały chyba we właściwy sposób przygotowane.
Blondynka rzuciła mi karcące spojrzenie, ale chwilę potem spojrzała krytycznym wzrokiem na wspomniane wcześniej jedzenie, wzdychając ciężko. Jednym ruchem ręki zgarnęła wszystko do kosza, mrucząc ciche przekleństwa pod nosem, a następnie najzwyczajniej opadła na oparcie skórzanej kanapy w salonie. Uśmiechnęłam się rozbawiona pod nosem, bo kobieta przede mną należała do osób, nie przyjmujących porażki. Życie nauczyło ją walczyć o siebie, kiedy mój rzekomy ojciec zwiał po wiadomości o ciąży, więc od tamtej pory stąpała twardo po ziemi, nie dając sobie dmuchać w kaszę. Była najważniejszą osobą w moim życiu i nikt nie mógłby tego podważyć. Tego ile dla mnie zrobiła, nigdy nie będę potrafiła jej wynagrodzić.
-Przecież to nie może być takie trudne.- westchnęła, patrząc się na mnie, bym potwierdziła jej zdanie. Pokręciłam głową na „tak", śmiejąc się w duchu, jakim czasami potrafiła być dzieckiem. Zawsze musiała mieć rację i każdy musiał jej ją przyznać.- Ten człowiek od przepisu to jakaś ameba, która nie potrafi pisać w ludzkim języku.
Zacisnęłam wargi w wąską linię, nie chcąc wybuchnąć śmiechem, który na pewno nie przypadłby do gustu poważnej blondynce. Doceniłam to, że się starała, choć nie oczekiwałam od niej niewiadomo czego, kiedy dzień później miała odbyć się impreza w klubie, którą zorganizowała mi Madison i Ethan. Niestety ja w tej kwestii nie miałam, jak zwykle nic do powiedzenia, ale jakoś mi to już nie przeszkadzało. Każdemu ostatnio przydałaby się chwila rozluźnienia i dobrej zabawy, toteż nie wzbraniałam się ponownie przed robieniem z mojej osiemnastki niewiadomo czego.
Nie traktowałam już moich urodzin, jak wtedy, gdy byłam dzieckiem. Był to po prostu kolejny dzień w mojej poszarzałej egzystencji, który jedynie dawał mi uprawnienia do paru rzeczy robionych przeze mnie wcześniej i tak. Nie cieszyłam się już, jak pięciolatka, odliczając dni, by móc wreszcie trzymać w rękach wymarzoną lalkę. Z biegiem czasu najzwyczajniej wydoroślałam i zrozumiałam, że to nasze osobiste święto nie jest dniem zmian. Bo zmieniamy się na przestrzeni czasu i różne czynniki nas kształtują. W tym momencie nie jest istotny nasz wiek i pokolenie z jakiego pochodzimy. Każdy z nas się zmienia i nie przychodzi to z dnia na dzień.
CZYTASZ
Breathe In
Genç Kurgu~Bo tylko ty potrafisz wstrzymać mój oddech~ ________ Pierwsza część (skończona) Druga część na moim profilu pod tytułem „Breathe Out". Autorka nie pozwala na udostępnianie, kopiowanie, czy przywłaszczanie kolaży jej autorstwa bez wyraźnej zgody! !P...