Rozdział 27 - "W niczym ci nie pomogę"

1.2K 66 6
                                    

Neil:

- Jak to jej tutaj nie ma?!! - krzyczy Larissa.

Nastał następny dzień. Po szybkim odświeżeniu się chcieliśmy wyjść na zewnątrz, ale coś nam przeszkodziło.

- Jechałam tyle kilometrów, prułam sobie wręcz żyły, a ty mi mówisz, że tego jebanego zwoju tutaj nie ma?! - kontynuuje.

No właśnie. Już jak chciałem złapać za klamke Diablo kazał nam się zatrzymać. Okazało się, że nie ma zwoju w tym mieście. Larisse to mocno zdenerwowało co w sumie teraz bardzo okazuje. Chodzi w prawą i lewą stronę głośno krzycząc na wilka. Ja postanowiłem się nie wtrącać i grzecznie siedzę na łóżku po turecku ze skrzyżowanymi rękoma. Mój wzrok kursuje w jedną i drugą stronę za blondynką.

- Tak nie ma tutaj jej! - po nim też można wyczuć jak na dłoni złość.

- Zdajesz sobie sprawę ile musiałam zrobić żeby tutaj być?! Przez te twoje pomyłki trace tylko czas!! - jej spojrzenie jest skierowane ku górze, czyli na czerwoną poświate, która pojawia się kiedy Diablo mówi.

- Nie wiedziałem od samego początku, że tak będzie!! - warczy.

- Jesteś jebanym demonem... Dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych!! - syczy przez zęby.

- Może przestaniesz na mnie krzyczeć? - pyta.

- O nie, mój drogi. Nie wywiniesz mi się od odpowiedzialniści. Zjebałeś po całości i teraz mi to naprawisz. - grozi.

- Niby jak? Nie znajde tak szybko tego zwoju. - mówi.

- Masz dwa dni. Jak się nie wyrobisz to wyrwe ci te kudłate łapy i wsadze ci do gardła! - zniżyła głos.

Aż mnie ciarki przeszły. Jeszcze nigdy nie widziałem jak Larissa jest tak wściekła. Zdażała jej się złość, ale na na takim poziomie. Co jej się dziwić.

- Ale... - przerywam ich kłótnie. - Dlaczego Diablo myślał, że zwój jest tutaj? - pytam.

- Właśnie. Byłeś pewien, że tu jest. - wzdycha.

Troszkę się uspokoiła.

- Bo tak czułem. - odpowiada.

- To może... On tutaj był, ale ktoś go kupił. - oznajmiam.

- W sumie to nie wiesz gdzie konkretnie się znajdował. - mówi do wilka. - W tym jest sens, Neil. Mógł być na jakimś stoisku i ktoś go kupił. - usiadła obok mnie i położyła łokcie na udach. - Ale jak go teraz znajdziemy? - pyta jakby siebie.

- Diablo znajdzie. - proponuje. - W końcu ma 2 dni na to. - śmieje się.

- No tak. - odwzajemnia gest Larissa.

- Jakoś mi pomożecie? Nie znajde zwoju od tak. - odezwał się wilk.

- W niczym ci nie pomogę. - syczy przez zęby.

- Możemy się poprzechodzić po stoiskach. - stwierdzam.

- To będzie dobre. - zgadza się.

- A teraz chodźmy coś zjeść. - wstaje i klepie dziewczyne w kolano.

Uśmiechnęła się i zrobiła to samo. Bez problemu znaleźliśmy się w knajpce, a już po chwili nasze żołądki stały się pełne. Zapłaciliśmy i wyszliśmy.

- Ja lewa, ty prawa? - pytam.

- Bardzo spokojnie przyjąłeś informacje, że zwoju tutaj nie ma. - mówi patrząc na mnie.

- Mam być dla ciebie podporą. Nie ma sensu żebym panikował. Mam ci pomagać i to robie. - śmieje się.

- Dzięki. - pokazuje swoje zęby i rusza przed siebie.

Przez chwile na nią patrzyłem, aż sam pomaszerowałem w swoją stronę. Szlajam się między stoiskami od czasu do czasu zatrzymując się i patrząc na jakieś pierdoły. Nic co by mogło przykuć moją uwagę na dłużej niż 5 sekund. Chodzę między tłumami wesołych ludzi. Niosą wiele rzeczy. Od pistoletów po klatki z kotami w środku. Kto co lubi. Chodząc tak zacząłem myśleć o poranku. Larissa naprawdę była wściekła na Diablo. Na szczęście nie doszło do mordobicia. Byłaby do tego zdolna. Wysłałaby swoje ciało do Limbo, a tam by nieźle urządziła wilka. Ale co jej się dziwić. Naprawdę spędziła dużo czasu żeby tutaj przybyć. Gdyby Diablo się nie pomylił to nie traciłaby czasu. Westchnąłem cicho. Nic z tym nie zrobimy. Teraz pozostają nam przechadzki po wiosce i nadzieja na jakieś informacje, ale jak to mawiała moja matka "Nadzieja matką głupich". Dlaczego znów o niej pomyślałem? Tylko sobie niszcze dzień. Wynoś się z mojej głowy! Kiedy kręciłem głową usłyszałem cichy krzyk, po czym dźwięk upadku. Odwróciłem się i ujrzałem wiele kartek porozrzycanych na podłodze. Mój wzrok kursował między nimi, aż zobaczyłem sylwetke. To Lynn! Musiała się przewrócić. Bez myślenia zacząłem zbierać wszystkie papiery.

- Dziękuje bardzo. - mówi.

- Drobiazg. Nic ci nie jest? - pytam łapiąc ostatnią kartke.

Wstałem, a ona zrobiła to samo.

- Wydaje mi się, że nie. - odpowiada odbierając ode mnie przedmiot.

Szybko jej się przyjrzałem. Dzisiaj ma na sobie białe buty na lekkim obcasie, szare spodnie, w które jest włożona różowa koszula. Kiedy tak na nią patrzyłem dostrzegłem rane na jej klatce piersiowej. Wygląda jakby coś większego od kota podrapało ją trzema pazurami. Jest jeszcze różowa, więc musi być świeża. Lynn musiała zauważyć, że się przyglądam bo zakryła rane materiałem. Na jej twarzy zagościło małe zakłopotanie.

- Jesteś pewna, że wszystko gra? - marszcze brwi starając się nie naciskać.

To jej sprawa. Jeśli nie będzie chciała mówić to zrozumiem. Nie znamy się na tyle żeby mogła mi wszystko mówić.

- Naprawdę nic mi nie jest. - odpowiada z wymuszonym uśmiechem. - Znowu zgubiłeś koleżanke? - zmienia temat.

- Rozdzieliliśmy się. - tłumacze.

- Rozumiem. Czegoś szukacie? - pyta.

- Nie twój interes. - burcze.

- Przepraszam! Nie chciałam naciskać, po prostu... - zatrzymała się na chwilę spuszczając wzrok. - Przyglądałam ci się i zauważyłam, że razem z tą blondynką często chodzicie i czegoś szukacie. - dodaje cicho.

- Powinnaś się zająć sobą i nami się nie przejmować. - oznajmiam.

- Długo tutaj będziecie? - dopytuje.

- Jeszcze z 2 dni. - wzdycham.

Nie chcę, ale i tak mocno naciska.

- Może chciałbyś któregoś dnia przyjść do mnie na kawe, czy coś? - powiedziała to bardzo cicho. - Dużo opowiadałam o was mojej rodzinie i są zaciekawieni waszą osobą. - dodaje.

- Po co to zrobiłaś? - wzruszyłem ramionami.

- Bo... Poczułam, że potrzebujecie pomocy. Z noclegiem, czy coś. - odpowiada tuptając nogami niespokojnie.

- Nie potrzebujemy niczyjej pomocy. Rodzimy sobie. A ty zajmij się sobą. Ta rana nie wygląda za dobrze. - burcze.

- Gdyby coś się stało to mój dom jest niedaleko poza miastem. W stronę północy bardziej. - szepcze.

Pokiwałem głową i odszedłem od niej. Co ona sobie myśli? Nie zna mnie i Larissy, a tak od razu jest w stanie stwierdzić, że potrzebujemy jej pomocy. To samolubne! Przechodziłem trochę po stoiskach, aż stwierdziłam, że pora wracać. Nie czekałem długo na blondynke. Przyszła lekko zła, ale trzyma to ją już od rana. Zero informacji od Diablo. Wilk kompletnie przestał się odzywać. Albo się obraził, albo mocno skupił się na szukaniu. Oby to było to drugie. Zjedliśmy i jeszcze chwilę pochodziliśmy razem po okolicy. Nic nowego. Wątpie żebyśmy coś znaleźli. W pewnym momencie usłyszałem grzmot, a w oddali mogłem zobaczyć burze piaskową. Na szczęście leci w inną stronę, więc o nas nie zahaczy. Wraz z rozpoczęciem żywiołu oboje stwierdziliśmy, że najlepiej będzie jak wrócimy do pokoju. Nie ma sensu dalej szukać. Jutro też jest dzień.

Dzierżycielka Diablo DragonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz