Rozdział 9

139 10 0
                                    


 Rozdział poprawiony



Wracając do teraźniejszości, uśmiechałam się do siebie z myślą, że dzięki niemu moje życie stało się weselsze i nie zmieniłabym je na nic innego.

Przymknęłam oczy i wsłuchiwałam się w ciszę panującą w bibliotece. Będziemy musieli zacząć się zbierać. Nie chce mieć znowu problemów.

Lekko szturchnęłam Lorensa w ramię, a kiedy nie zareagował, zrzuciłam go z siebie. Ciało chłopaka uderzyło o podłogę, a on sam momentalnie się obudził.

- Co jest? - spytał, patrząc na mnie zaspanym wzrokiem. Przetarł oczy i zaczął rozglądać się po bibliotece — Nie mów mi, że znów zasnąłem.

- To nie powiem — zaśmiałam się cicho — Powinniśmy już wracać. Chyba nie chcemy powtórki z rozrywki, co?

- Definitywnie nie. Chodźmy.

Wzięłam nasze koce, a Lorens zebrał pozostałości po jedzeniu. Na palcach wyszliśmy z biblioteki. Pożegnaliśmy się cicho i każde poszło w swoją stronę.

Trzymając koce w obu rękach, szłam do mojego pokoju. Przetarłam oczy, zmęczona, próbując nie zasnąć tu i teraz. Nagle usłyszałam dźwięk tłuczonego szkła.

- Dziwne, każdy powinien spać o tej godzinie — powiedziałam do ciebie.

Przyciągnęłam koce do piersi i skierowałam się w stronę hałasu.

Krok za krokiem przybliżałam się, nie wiedząc czego, mogę się spodziewać. Będąc blisko końca korytarza, znów usłyszałam huk. Wyjrzałam za roku i ujrzałam trzy postacie.

Dwóch z nich było strażnikami świątyni, lecz jednej sylwetki nie mogłam rozpoznać. Osoba miała na sobie długi płaszcz, a jego kaptur zasłaniał jej twarz. Nie wiedziałam, czy to kobieta, czy mężczyzna.

Popatrzyłam na nią i spostrzegłam wydobywający spod płaszcza miecz świetlny. Jego czerwona jak krew klinga rozświetliła mrok korytarza. Z prędkością światła zabił strażników i otworzył wielkie wrota.

Zakryłam rękami usta. Odczułam gorące łzy spływające po moich policzkach. Rzuciłam koce na bok i podbiegłam do ich ciał. Drżącymi rękami próbowałam znaleźć puls. Nic nie wyczułam. Ogarnęła mnie wściekłość. Zerwałam się na nogi i ruszyłam biegiem za nieznajomym. 

Stał przed barierką, trzymając bliżej nieokreślonym przedmiot. Podrzucił nim kilka razy i schował w głąb swojego płaszcza. Nie wiele myśląc, pokradłam się od tyłu i rzuciłam się na niego. Krzyknął, próbując zrzucić mnie z siebie. Trzymałam się kurczowo, próbując wyciągnąć tajemniczą rzecz. Gdy opuszkami placów poczułam zimny metal, z dużą siłą zostałam zrzucona z włamywacza. Poturlałam się kilka metrów od niego. Skuliłam się. Popatrzyłam na swoje dłonie, aby upewnić się, czy mam upragniony przedmiot. Szybko schowałam go w spodniach i wstałam. 

Nagle poczułam, jak silne ramiona trzymają moje barki. Próbowałam się wyrwać, lecz nic się nie zdało moje szarpanie. Wrzasnęłam z wściekłości. Przechyliłam głowę i wbiłam się zębami w dłoń ściskającą moje prawe ramię. Postać krzyknęła i puściła mnie raptownie.

- Bardzo brzydko gryźć ludzi — rzekł karcącym głosem. - Niegrzecznie. Nikt ci tego nie powiedział?

- A tobie nikt nie powiedział, że kradzież jest niegrzeczna?

Odwróciłam się i wreszcie ujrzałam nieznajomego z bliska. Był to wysoki mężczyzna ze śnieżnymi, długimi włosami. Otworzyłam szerzej oczy. Nie powiem, jest przystojny. Cholera, nawet tak nie powinnam myśleć.

- Może się przedstawisz, zanim zaprowadzę cię do celi — zrobiłam krok w tył.

Popatrzył na mnie z kpiącym uśmiechem.

- Nie mam zamiaru mówić ci mojego imienia ani nigdzie iść — zerknął na zegar w ogrodzie. — Tak właściwie to czas na mnie. Bywaj nieznajomo. Mam nadzieję, że spotkamy się w przyszłości.

Obrócił się w stronę ramy balkonu i kilkoma krokami był już za nią. Nawiał mi. Wyjrzałam za balustradę. Zauważyłam tylko powiewające w tłumie śnieżne włosy. Nie dam rady go dogonić. Wyciągnęłam ze spodni metalową kulę. Przynajmniej to mi się udało odzyskać. 

Co to jest? Obejrzałam dookoła przedmiot. Żadnych znaków ani napisów. Ciekawe czemu akurat takie coś ukradł. Kiedy zamierzałam spróbować otworzyć kule mocą, usłyszałam zbliżające się kroki. Szybko schowałam rzecz i ruszyłam do wyjścia z balkonu.

Nad ciałami strażników stali mistrz Yoda, mistrz Sifo-Dyas oraz Anakin. Podeszłam do nich. Pierwszy ujrzał mnie Skywalker.

- Nic ci nie jest? Usłyszeliśmy huk, a potem gdy tu dotarliśmy leżały ciała strażników.

- Wszystko dobrze — na potwierdzenie moich słów uśmiechnęłam się do niego.

Trzymając dalej rękę na tajemniczym przedmiocie, zastanawiałam się, czy nie poinformować mistrzów o tym.

W naszą stronę kierowała się pozostała dwójka.

- Poinformować rodziny o stracie musimy. Pójdziecie tam wy Anakin'ie i Ahsok'o.
- Tak jest mistrzu — ukłoniliśmy się mu.

- Teraz warto o sytuacji tej porozmawiać i dowiedzieć się co stało się.

Kierowaliśmy się w stronę sali obrad. Każdy z nas zajął miejsce na pufach. Mistrz Yoda odkaszlnął.

- Ahsok'o o całym zdarzeniu powiedz nam.

Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam opowiadać ze szczegółami. Nie wiedzieć czemu, ominęłam fragment odnośnie przedmiotu. Kiedy skończyłam, każdy patrzył na mnie wyczekująco. Coś jest nie tak. Moje przemyślenia przerwał mistrz Sifo-Dyas.

- Czy ta postać miała przy sobie okrągły przedmiot? - popatrzył mi w oczy. Skłamać czy nie skłamać?

- Nie. Nic takiego nie widziałam.

- Na pewno? To jest bardzo ważne.

- Jeśli mogę spytać, co to za przedmiot?

- Nie możemy ci tego powiedzieć, jedynie mistrzowie posiadają wiedze odnośnie tego - powiedział Anakin.

- Nie uważacie, że to jest niesprawiedliwe i nie fair wobec mnie? Trochę zaufania nikogo nie zabije - zerwałam się na równe nogi.

- Tu nie chodzi o zaufanie Ahsok'o. Tą wiedze mogą posiadać tylko wybrane osoby. Nie można robić wyjątków. Nawet w tej sytuacji.

- Dobrze. Radzie sobie sami. Ja idę spać. Dobranoc — ukłoniłam się i zdenerwowana wyszłam z sali.

Wróciłam do miejsca morderstw. Po ciałach nie było śladu. Podeszłam do miejsca, gdzie zostawiłam koce. Wracając do swojego pokoju, myślałam o kuli i o tym, co powiedział mi Anakin. Poczułam się sfrustrowana. - --- Nie powiemy ci. Tu nie chodzi o zaufanie. Pewnie — fuchnęłam w myślach. — Co jest takiego ważnego w tym przedmiocie, że nie mogę się dowiedzieć?

To pytanie siedziało mi w głowie, dopóki nie położyłam głowę na poduszkę. Postanowiłam nie myśleć o tym. Jutro pójdę do biblioteki. Jest tak wszystko. Może i o tym znajdę informacje.

Zmęczona siedzeniem w bibliotece i całym zajściem, powoli zasypiałam. Ostatnią myślą był śnieżno-włosy nieznajomy.

Obudziło mnie pukanie. Pół przytomna zwlekłam się z łóżka i skierowałam się w stronę drzwi. Za nimi stał zdenerwowany Anakin.

Popatrzyłam na niego. Przetarłam oczy, będąc pewna, że mistrz jest tylko wytworem mojej wyobraźni.

Dalej stał, w dodatku jeszcze bardziej wkurzony.

- Witam mistrza. Czy coś się stało?

- Jeszcze się pytasz?! - podniósł głos. — Stoję i pukam do twoich drzwi przez godzinę. Godzinę!

Otworzyłam szerzej oczy. Jak to?!

- Nie słyszałam. Przepraszam, ale dlaczego mistrz przybył?

- Czyżbyś zapomniała? - westchnął z rezygnacją. — Musimy iść do jednej z rodzin i poinformować o stracie.

- Oh.

- Idź się ubrać — przeskanował mnie wzrokiem. - Im szybciej zaczniemy, tym szybciej skończymy.

Wyszedł. Założyłam świeże ciuchy i przyczepiłam do pasa miecz świetlny. Gotowa wyszłam z pokoju.

Okazało się, że rodzina zmarłego mieszka blisko świątyni. Dodarliśmy do miejsca w krótkim czasie i zapukaliśmy do drzwi. Po paru sekundach otworzyła nam kobieta w średnim wieku. Uśmiechnęła się do nas serdecznie.

- Witam. W czym mogę pomóc?

Patrząc na nią, zrobiło mi się żal.

- Witam, Pani Grazf?

- Tak to ja.

- Czy możemy wejść? Mamy bardzo ważna wiadomość do przekazania.

- Dobrze. Zapraszam — otworzyła szerzej drzwi i wpuściła nas do środka.

Weszliśmy do przytulnie urządzonego salonu. Usiedliśmy na kanapie i Anakin wziął głęboki oddech.

Pani Grazf siedziała naprzeciwko nas.

- Czy jest ktoś jeszcze w domu?

- Tak, moja córka Vita. Zawołam ją — wstała i skierowała się w stronę schodów.

Po paru minutach wróciła, a za nią szła średniego wzrostu dziewczyna. Była ubrana w śnieżo-białą sukienkę, która idealne komponowała się z jej długimi, rudymi lokami.

Skłoniła się i usiadła wraz z mamą naprzeciwko nas. Anakin odkaszlnął.

- Pani mąż zeszłej nocy wykazał się wielką odwagą, chroniąc świątynię. Niestety przypłacił tym życiem. Bardzo nam przykro i składamy najszczersze kondolencje.

Obie kobiety patrzyły na nas szeroko otwartymi oczami. Łzy gromadziły się w ich oczach.

- Pan nie żartuje, prawda? - popatrzyła na Anakina, doszukując się choćby odrobiny kłamstwa w jego słowach. Mistrz pokręcił głową.

- Oh mój biedny Henry. Czemu ty? Czemu? - kobieta zalewała się łzami — Mógł to być każdy, ale dlaczego akurat ty?

Dalsze słowa były niezrozumiałe. Kobieta przyciskała twarz do rękawa swojej córki, a ona trzymała ją w ramionach, próbując zabrać od niej cały ból.

Ahsoka TanoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz