Wieczorem, gdy Słońce przestało piec Ziemię i stworzenia na niej żyjące, szóstka przyjaciół w spokoju wyszła na ulicę Nowego Yorku, by móc nadrobić czas, który zmarnowali na granie na konsoli, gdy temperatura przekraczała sto cztery stopnie Fahrenheita.
Dokładnie na ten sam pomysł, by nie marnować czasu i przyjemnej dla człowieka temperatury zanim nie nastanie noc, wpadł James Barnes, jeden z najlepszych przyjaciół Sama Wilsona, który w tym czasie leżał na sofie w jego salonie, popijając zimną lemoniadę i oglądając w telewizji program przyrodniczy o życiu ślimaków winniczków i innych pełzających glutów, jak nazywał te zwierzęta Bucky.
-Wilson, rusz swój wyliniały tyłek i chodź tu- polecił Barnes, stojąc dwa metry od niego. Pluszowe kapcie w kształcie niedźwiedzi, które dostał od babci na Boże Narodzenie, cicho trzeszczały, z winy wykonanego z nich materiału.
-A co ja pies?- spytał z wyrzutem Sam, wstając z sofy i wyłączając telewizor w momencie przedstawiania morskiego gatunku tego mięczaka.
-Nie, ślimak- westchnął sarkastycznie Bucky, zakładając ręce na piersi i obserwując jak jego przyjaciel siada na oparciu sofy.
Ta dwójka potrafiła kłócić się o prawie wszystko. Od ślimaków, przez dwie minuty w różnicy czasu pobudki, aż po światło w lodówce. I o ile dwa pierwsze problemy mogły wydawać się jako tako sensowne, pilnowanie światła nie miało żadnego oparcia w świecie logiki. Ale czego się nie robi, gdy nuda wejdzie z butami w życie?
-To bardzo pożyteczne stworzenia- wtrącił Sam, obracając głowę w bok, jak to robią czasami obrażone dzieci i prychnął, symbolizując tym nadchodzącego legendarnego focha.
-Bronisz praw ślimaków? Jeszcze mi powiesz, że mogą ratować życie- sarknął James.
-Życie może i nie bezpośrednio ale...- Wilson zaczął swój wywód lecz Bucky szybko załapał formę wypowiedzi i przerwał, zanim chłopak zdążyłby się rozpędzić do czterystu słów na minutę.
-Żartujesz sobie? Wykłady o ślimakach mi tu będziesz robił?- oni wręcz uwielbiali się ze sobą kłócić. Każde użycie sarkazmu, wypowiedziane zdanie albo wykrzyczana obelga tylko zacieśniały więź łączącą dwójkę przyjaciół.
-Sam zacząłeś.
-Ja najgorszy, ja zły. Na ścięcie.- przekręcił głowę, przyłożył prawą dłoń do szyi i wyrzucił język, demonstrując ściętą przez gilotynę głowę.
Ich relacja była czasami zbyt skomplikowana. Śmiali się razem, pili, bawili ale też kłócili i obrażali. Potrafili ciągnąć spór przez dwa miesiące (co jest na razie ich rekordem) albo rywalizować ze sobą o prawie wszystko. Czy to o ilość strzelonych goli podczas meczu, czy o najlepszą ripostę. Kłócili się po czyjej stronie leżała wina, podczas gdy naprawdę zawiniła osoba spoza sporu. Jednak gdyby któremuś z nich działo się coś złego, drugi byłby w stanie stanąć za nim murem.
Na przykład kiedyś na szkolnym korytarzu zdarzyło im się nieźle pokłócić i nawet pobić. Dwóch uczniów ich od siebie odciągnęło, jednak jeden z nich stanął po stronie Bucka, obrażając jednocześnie Sama. Spędził tydzień w szpitalu po tym jak James przyłożył mu z pięści w nos.
Co prawda potem ich trójka została zawieszona, nauczyciele nie uwierzyli tamtemu chłopakowi, że nie brał w niej udziału, ale wojna została zażegnana, a na polu bitwy został tylko złapany nos tamtego ucznia i kilka włosów.
-Nie aż tak. Gdyby cię ścieli, tęskniłbym- powiedział szczerze Sam.
-Oooo... jak słodko.- powiedział James, podchodząc do przyjaciela i zamykając go w niedźwiedzim uścisku.
CZYTASZ
Padał wtedy deszcz / Stony
Fanfiction-Steve. -Tak? -Ko-kocham cię. Tony powinien się nauczyć, że niektórych rzeczy nie powinno mówić się przez telefon